Tajne akcje snajperów Gromu

2020-03-05 17:33

Książka „Tajne akcje snajperów Gromu” autorstwa Tomasza Marca podejmuje próbę opisania okrytej do tej pory tajemnicą służby snajperów GROM. Publikacja pokazuje metody naboru oraz szkoleń do tej elitarnej jednostki.

TAJNE AKCJE SNAJPERÓW GROM

i

Autor: arch/ Materiały prasowe W książce przedstawiony jest również proces formowania współczesnej jednostki służb specjalnych. Żołnierze Gromu muszą posiadać skomplikowane umiejętności czysto taktyczne i operacyjne, jak również unikalne cechy charakteru, a także ogromną odporność psychiczną. Książka opisuje działania Gromu m.in. na Haiti, we Wschodniej Slawonii, w Iraku i Afganistanie. To wyjątkowa książka. Po raz pierwszy rzetelnie i barwnie relacjonuje nieznane dotąd metody naboru, selekcji, specjalistycznych szkoleń i akcji prowadzonych przez trzymaną w ścisłej tajemnicy grupę polskich żołnierzy. Trafia więc do Państwa pierwsza wiarygodna książka o snajperach GROM, o tym, jak zaczynali służbę w 1991 roku oraz jak przez lata równali do światowej elity. Dla mnie, jako uczestnika większości opisanych akcji, była to sentymentalna podróż do czasów służby w Jednostce. Serdecznie polecam. Pułkownik Dariusz Zawadka, były dowódca GROM

Książka „Tajne akcje snajperów Gromu” autorstwa Tomasza Marca podejmuje próbę opisania okrytej do tej pory tajemnicą służby snajperów GROM. Publikacja pokazuje metody naboru oraz szkoleń to tej elitarnej jednostki.
W książce przedstawiony jest również proces formowania współczesnej jednostki służb specjalnych. Żołnierze Gromu muszą posiadać skomplikowane umiejętności czysto taktyczne i operacyjne, jak również unikalne cechy charakteru, a także ogromną odporność psychiczną. Książka opisuje działania Gromu m.in. na Haiti, we Wschodniej Slawonii,
w Iraku i Afganistanie.

To wyjątkowa książka. Po raz pierwszy rzetelnie i barwnie relacjonuje nieznane dotąd metody naboru, selekcji, specjalistycznych szkoleń i akcji prowadzonych przez trzymaną w ścisłej tajemnicy grupę polskich żołnierzy. Trafia więc do Państwa pierwsza wiarygodna książka o snajperach GROM, o tym, jak zaczynali służbę w 1991 roku oraz jak przez lata równali do światowej elity. Dla mnie, jako uczestnika większości opisanych akcji, była to sentymentalna podróż do czasów służby w Jednostce. Serdecznie polecam.

Pułkownik Dariusz Zawadka, były dowódca GROM

Tomasz Marzec urodził się w 1979 r. w Sandomierzu. Jako reporter radiowej Trójki i TVN24 poznał każdy zaułek polskiej polityki, która pasjonowała go od zawsze. Dziś uważa, że świat jest zbyt ciekawy, by ktoś uprawiający zawód dziennikarza mógł zamykać się w Sejmie.

Kibic piłkarski, niepraktykujący trener z licencją UEFA B (może kiedyś się przyda), amatorsko zaczął niedawno trenować boks. Ma syna Franciszka, który mimo młodego wieku pokazał, że jest twardzielem nie mniejszym niż bohaterowie tej książki, oraz żonę Asię, której cierpliwość można porównać do tej, jaką snajperzy wykazują, obserwując cel.

Fragment książki „Tajne akcje snajperów Gromu”:

Rozdział: Irak

„Spojrzałem w dół i zobaczyłem stado rekinów, to z tamtej akcji pamiętam najlepiej” – tak zaczęła się nasza rozmowa o tym, co działo się w nocy z 20 na 21 marca 2003 roku. To wtedy żołnierze GROM uczestniczyli w działaniach, które przyniosły im międzynarodowy rozgłos. W porcie Umm Kasr ramię w ramię z legendarnymi amerykańskimi United States Navy SEALs odbili z rąk Irakijczyków i przekazali w ręce żołnierzy koalicji instalacje naftowe. Tej akcji w wojskowych klasyfikacjach opisujących trudność zadania nadano najwyższy możliwy poziom.

„Irakijczycy nie są głupi. Oni też przygotowywali się do naszego ataku. Okazało się, że jedną z pułapek, które na nas zastawili, były te rekiny. Jak potem wyszło na jaw, karmili je mięsem i stworzyli niezłe stado żerujących dookoła platformy potworów” – opowiada Chudy. To stado czekało na jedzenie kilka metrów pod nim. „Ludzie zabezpieczający akcję z wody mieli te rekiny praktycznie na wyciągnięcie ręki. Tym większy szacunek dla nich, że w takich warunkach potrafili z zimną krwią wykonać zadanie” – dodał. Jasne było, że na przykład próba zajęcia tego strategicznego obiektu przez płetwonurków skończyłaby się tragicznie. Okazało się też, że plan awaryjny zakładający odwrót drogą morską mógłby być – delikatnie mówiąc – trudny do wykonania. A była to tylko jedna z pułapek, które zastawili Irakijczycy przewidujący ruchy wojsk koalicji. Jakie były inne? Tego się nigdy nie dowiemy, jeżeli wszyscy uczestnicy tej akcji podobnie jak moi rozmówcy będą działali zgodnie z zasadami wpajanymi im od początku. Niemal wszystko, co tam robili, objęte jest przecież tajemnicą i Chudy wyjątkowo pilnuje, żeby tej tajemnicy dochować. Może jednak przyznać się do tego, że jedyne zdjęcia, jakie w czasie tej akcji zostały zrobione, są jego autorstwa. „Dostałem zgodę na takie dokumentowanie tego, co robimy. Miałem jako jedyny aparat, ale to były takie okoliczności, że udało się zrobić jedynie trzy zdjęcia przez całą noc. Jedno wyciekło gdzieś do mediów, ale jak ktoś nie wie, o co chodzi, to nie zrozumie, co na nim jest…” – opowiada.

„Nie przypominam sobie” – tak zazwyczaj kwituje pytania dotyczące liczby unieszkodliwionych wrogów oraz oporu stawianego przez broniących platformy i roli, jaką musieli odegrać w tej akcji snajperzy. „Może to zabrzmi dziwnie, ale naszym zadaniem jest przede wszystkim unikanie walki. Oddziały specjalne są po to, żeby zaskakiwały przeciwnika, a nie wdawały się z nim w strzelaniny” – tłumaczy. To udało się zrobić na platformie, ale żeby zrozumieć, jak trudne i jak ważne było to zadanie, trzeba wiedzieć, w jakim celu reżim Saddama Husajna mógł te obiekty wykorzystać. I dlaczego nieduże miasto będące przed laty rybacką wioską stało się obiektem pierwszego ataku drugiej wojny w Zatoce.

To u wybrzeży Umm Kasr ulokowane były platformy naftowe. Nie były to jednak obiekty, na których ropę wydobywano. Stanowiły one coś w rodzaju stacji benzynowych dla tankowców. Połączone z lądem rurociągami pozwalały tym ogromnym jednostkom napełnić zbiorniki na morzu. „Wyobraź sobie, co by się stało, gdyby ktoś te platformy wysadził w powietrze, a ropa zaczęłaby płynąć do morza… Po pierwsze, mielibyśmy katastrofę ekologiczną, a po drugie, zaatakowanie Iraku od strony Zatoki Perskiej byłoby praktycznie niemożliwe” – tak brzmi skrót wykładu, jaki na temat strategicznego znaczenia tego miejsca musieli usłyszeć wszyscy zaangażowani bezpośrednio w akcję. Można mieć pewność, że wykłady poprzedzające tajną operację na pewno były ilustrowane dramatycznymi scenami, jakie niemal w tym samym miejscu rozgrywały się w 1991 roku w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Wycofujące się z Kuwejtu wojska irackie, wysadzając szyby, doprowadziły wtedy do katastrofy nazywanej „ekologicznym kataklizmem wszech czasów”. Z uszkodzonych instalacji do morza i na wybrzeże wylało się około dziesięciu milionów ton ropy, a skutki gospodarcze i ekologiczne tego, co zrobiła armia Saddama, odczuwano jeszcze przez wiele lat. Kuwejt, miejsce, w którym GROM przygotowywał się w 2003 roku do działania, dwanaście lat

wcześniej pogrążył się w ciemnościach, temperatura spadła tam o dziesięć stopni Celsjusza, a cały kraj spowiła śmierdząca mgła. Wszystko przez gigantyczną chmurę dymu z płonących ropociągów. Atakując platformę w Umm Kasr, wszyscy nasi żołnierze musieli więc zdawać sobie sprawę ze stawki tej gry i mieć świadomość konsekwencji, jakie mogą przynieść ich błędy. Potwierdzeniem tego było dla mnie zdanie: „Wysłano nas tam po to, żeby nie powtórzyła się katastrofa z pierwszej wojny”.

Pierwsze informacje o tym, że żołnierze GROM będą prawdopodobnie uczestniczyli w zbliżającej się niechybnie inwazji na Irak, pojawiły się już jesienią 2002 roku. Wtedy to na przykład w „Faktach TVN” wyemitowano wypowiedź jednego z amerykańskich wojskowych z lotniskowca USS George Washington. „W regionie jest duża siła uderzeniowa rakiet tomahawk, są też siły specjalne. Na pokładzie mamy chłopaków z polskiej jednostki specjalnej. Razem z nimi ćwiczymy przeniesienie na inne jednostki i uderzenie naziemne” – mówił Joseph A. Sestak, dowódca grupy uderzeniowej, a relacjonujący te wydarzenia Tomasz Sekielski przekazywał nieoficjalne informacje, że „chłopaki z polskiej jednostki specjalnej” to komandosi GROM.

Oficjalnie o tym, co robią w Iraku, dowiedzieliśmy się dzień po samej akcji. Informacja ta wywołała w Polsce polityczne zamieszanie, o którym za chwilę, bo dużo ważniejszy jest fakt, że akcję przeprowadzono bezbłędnie. „Operacja została zakończona powodzeniem, strat nie zanotowano” – taki krótki komunikat ówczesnego ministra obrony Jerzego Szmajdzińskiego został wyemitowany w najważniejszych serwisach informacyjnych.

„Tak, miałem przyjemność tam być” – lakonicznie i ze znaczącym uśmiechem mówi Chudy, a zwięzłość odpowiedzi na pierwsze pytanie może być symbolem powściągliwości, z jaką opowiada o najważniejszej i najtrudniejszej akcji w czasie tej misji. „Tam były różne punkty wejścia. Jedne były dość proste, bo wchodziło się po drabinkach, a w innych miejscach trzeba było się wspinać, używając własnego sprzętu. Ja trafiłem na to gorsze miejsce”. Iks musiał wejść na około jedenastometrową konstrukcję, używając tak zwanego speleo. „Może nie było to bardzo wysoko, ale w środku nocy z pełnym uzbrojeniem taka wspinaczka dała w kość”. A to był dopiero początek.

Poprzeczka była zawieszona niezwykle wysoko nie tylko ze względu na charakter zajmowanego obiektu, ale i poziom wyszkolenia ludzi broniących platformy. „Przecież Saddam liczył się z inwazją i przygotowywał się na wojnę, w strategiczne miejsca nie wysyłał więc przypadkowych ludzi, a dobrze wyszkolone wojsko. I nie było to wojsko regularne czy policja, tam też były siły specjalne. Mieli tam broń, mieli materiały wybuchowe, mieli wszystko… Żeby było trudniej, byli przebrani za pracowników” – mówi Iks. W czasie obrony platformy Irakijczycy wykorzystali wszystkie możliwe sposoby i sztuczki, żeby nie dopuścić do jej zajęcia. Jakie? Tajemnica. Jak udało się ten opór stłumić? To także pozostanie nieodkryte, bo techniki wypracowane i przećwiczone w tak ekstremalnych warunkach mogą być wykorzystane w przyszłości. Z lakonicznych odpowiedzi na pytania o Umm Kasr można jednak pewne wnioski wyciągnąć. Na pytanie: „Czy byli dobrze wyszkoleni i przygotowani?” Chudy odpowiada z uśmiechem: „Nie wiem. Żeby to sprawdzić, musielibyśmy ich rozkuć i pozwolić im działać”. Dość łatwo się więc domyślić, że irackie oddziały specjalne nie dostały zbyt wiele czasu na reakcję.

Taki wynik akcji był możliwy również dlatego, że „w takie miejsce nie wysyła się leszczy, tam byli naprawdę najlepsi”. Poza tym operacja była długo przygotowywana i przećwiczona wcześniej w najmniejszym szczególe, doskonale opracowane było wariantowanie. Przewidziano trzy warianty – dwa podstawowe i jeden awaryjny. „Awaryjny, czyli odwrót?” „Nie ma odwrotów” – tak na moje pytanie z uśmiechem odpowiada Chudy. Nie nazywając go więc odwrotem, ostateczny plan wycofania się w obliczu niepowodzenia też był precyzyjnie przygotowany. „Jeżeli plan ewakuacji przewiduje odwrót drogą wodną, a ty spoglądasz w dół i widzisz te rekiny, to wiesz, że tam nie skoczysz, ale każdy też wie, co nawet w takiej, zaskakującej sytuacji ma robić… I tyle”. (…)

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki