Jacek Pieśniewski, mąż pielęgniarki z Domu Opieki na ul. Bobrowieckiej

i

Autor: Jacek Pieśniewski Jacek Pieśniewski, mąż pielęgniarki z Domu Opieki na ul. Bobrowieckiej

Czułem zwykłą ludzką BEZSILNOŚĆ: Poruszająca opowieść męża jedynej pielęgniarki w ośrodku na Bobrowieckiej

2020-04-16 13:39

Czułem zwykłą, ludzką bezsilność - mówi Jacek Pieśniewski, mąż jedynej pielęgniarki, która przez pięć dni zajmowała się pacjentami w Domu Opieki na ul. Bobrowieckiej na warszawskim Mokotowie. Opuściła go we wtorek wieczorem, bo zasłabła. Pensjonariusze zostali bez opieki lekarskiej.

We czwartek, 9 kwietnia, niepubliczny Dom Opieki przy ul. Bobrowieckiej został bez opieki medycznej. Z powodu zarażenia części pensjonariuszy koronawirusem wszyscy pracownicy medyczni łącznie z dyrektorem, opuścili placówkę, a właściwie - uciekli. Ponad 50 pensjonariuszy, osoby starsze i często niedołężne, zostało właściwie samych. Wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł złożył zawiadomienie do prokuratury w tej sprawie, skierował do placówki dwie opiekunki i lekarza.

Miasto pomaga placówkom Caritas: przekazało środki ochronne, odkaziło otoczenie!

W piątek 10 kwietnia na miejscu pojawiła się tylko jedna pielęgniarka. Była tam przez pięć dni. We wtorek wieczorem musiała opuścić placówkę. Teraz przebywa na dobrowolnej kwarantannie. Odsypia i odpoczywa. Nie udziela wywiadów. Jednak jej mąż, pan Jacek Pieśniewski, zgodził się z nami porozmawiać.

Dlaczego żona poszła do pracy do Domu Opieki na ul. Bobrowiecką?

Dostała takie polecenie służbowe. Oczywiście mogła odmówić - z uwagi na choroby przewlekłe, ale nie zrobiła tego. Ma poczucie obowiązku, dlatego właśnie została pielęgniarką, aby pomagać ludziom. To ja mówiłem: „Odmów, możesz to zrobić. Jak dostaniemy karę, najwyżej będziemy się odwoływać. A w najgorszym wypadku” - zapłacimy. Ale nie chciała tak.

Co się działo w środku?

Była tam jedynym pracownikiem medycznym, nie odbierała telefonów, nie miała czasu rozmawiać. Powiedziała mi: „nie wiem ile tu jest osób, nie mam czasu ich liczyć, ja muszę się nimi zajmować". Z tego co wiem w środku było ponad 50 pacjentów. A ona jedna! Teraz jest ok. 40, bo część była w ciężkim stanie i trzeba było ich wywieźć do szpitali.

A ja aby się spotkać z zoną, musiałem tam pojechać i poprosić personel socjalny, żeby ją wywołał. Ona podchodziła do drzwi, ja stawałem w bezpiecznej odległości. Oboje oczywiście w maseczkach. Takie spotkanie...

Żona opuściła placówkę we wtorek wieczorem. Dlaczego?

Spędziła tam pięć dni: od piątku rano do wtorku wieczorem. Wyszła, bo po prostu nie wytrzymała fizycznie. Jak już powiedziałem, była tam jedynym pracownikiem medycznym. W końcu zasłabła. Lekarz musiał jej wystawić zwolnienie.

Co się teraz dzieje z pana żoną?

Jest na dobrowolnej kwarantannie w mieszkaniu, które udostępnili nam znajomi. Głównie odpoczywa i odsypia ten niezwykle wyczerpujący czas. Kontaktujemy się telefonicznie, dostarczam jej pod drzwi potrzebne rzeczy i jedzenie.

Co pan czuł w sytuacji, gdy ona była tam, a pan - tutaj?

Na początku powiedziałem - "Nie idź". Odpowiedziała: "Pójdę, zobaczę co się tam dzieje". I kiedy tam była, w pewnym momencie poczułem taką zwykłą ludzką bezsilność. Byłem bliski wejścia tam, aby jej pomóc, żeby nie zostawiać żony samej w tej sytuacji. Ważne było wsparcie bliskich, znajomych, którzy deklarowali: „Idziemy z tobą".

Pracownik Castoramy ma koronawirusa: pięć osób w kwarantannie, sklep działa nadal!

Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ tutaj.

Express Biedrzyckiej - Szymon Hołownia: Demiurg z Żoliborza nie zniszczy marzeń mojego dziecka

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki