Serce pęka

Odszedł robiąc to, co kochał, za kierownicą swojego Subaru. Roman Urban zmarł na torze, jego żona wystosowała ważny apel

2023-08-01 14:32

Informacja o śmierci Romana Urbana spadła jak grom z jasnego nieba. Kochający mąż i ojciec, miłośnik wyścigów, instruktor karate, muzyk, człowiek zarażający optymizmem, zmarł nagle w sobotę, 29 lipca. Zdążył ukończyć wyścig podczas zlotu właścicieli Subaru na torze w Kielcach. Z ukochanego auta już nie wyszedł. Miał 51 lat. Żona Romana wystosowała ważny apel.

Roman Urban nie żyje. Słowa jego bliskich chwytają za serce

"Wybrał sobie najpiękniejszy czas i moment, na opuszczenie nas Rodziny, Was przyjaciół i wszystkich bardziej lub mniej znajomych. Zapewniam Wszystkich wszem i wobec jako Żona, Matka i Przyjaciółka, że Romek odszedł szczęśliwy i spełniony" - napisała w mediach społecznościowych pogrążona w żałobie żona Romana, Anna.

Roman Urban był człowiekiem wielu talentów. Zakochany w sporcie samochodowym brał udział w imprezach typu superoes i rallysprint. Próbował swoich sił także w Wyścigach Górskich. Jego pasją były również muzyka i karate. W Warszawie znany był przede wszystkim jako sensei Roman - właściciel i trener Mazowieckiej Akademii Karate.  Uczył wytrwałości i dyscypliny, był wymagający wobec młodych sportowców, ale oni go kochali i szanowali.

- Każdy trening był dla nich wyzwaniem i okazją do pokonania swoich słabości. Mimo zmęczenia, schodzili z dojo szczęśliwi - mówi znajoma Romana Urbana. - Ukochany i wymagający sensei, który wychował wielu młodych, ale też swoją pasję potrafił zaszczepić wśród dorosłych, często rodziców trenujących z nim dzieci.

- Znałam go 18 lat. Nigdy nie widziałam żeby z kimś się kłócił, był zły albo smutny. Gdziekolwiek się pojawił był zawsze uśmiechnięty, zarażał optymizmem. Nawet obcy ludzie go kochali. Był fantastycznym człowiekiem - wspomina Kaja Widawska, przyjaciółka zmarłego Romana.

- Był szczery do bólu. Nie owijał w bawełnę. Zawsze mogłem na niego liczyć - mówi nam z kolei Jurek Pyzel, również wieloletni przyjaciel Romana.

Zmarł robiąc to, co kochał

Śmierć zabrała 51-letniego Romana nagle. Mężczyzna w sobotę, 29 lipca, brał udział XI Ogólnopolskim zlocie właścicieli Subaru na torze w Kielcach. - Romek bardzo cieszył się na tą imprezę. Wiem, że w trakcie sobotnich jazd źle się poczuł. Kontaktował się z Anią. Ciężko mu się jeździło. Ale po przerwie obiadowej, w czwartej serii przejazdów, poczuł się nieco lepiej i postanowił jeszcze raz pojechać próbę. Wykręcił trzeci czas na ponad 50 załóg. Walczył o podium. Gdy dojechał do mety, z auta już nie wysiadł. Pomimo długiej reanimacji, nie udało się go uratować - opowiada przyjaciółka mężczyzny.

Roman pozostawił pogrążoną w żałobie żonę Annę oraz dwóch małych synków, którzy zmagają się z niedosłuchem - 5-letniego Jasia i 8-letniego Stasia. - Roman był kochanym tatą. Poświęcał chłopcom dużo czasu - opowiada nam Kaja Widawska. - Gdy żona Romana pracowała, to on zajmował się dziećmi. Woził je do szpitali i na rehabilitację. Wyścigi na torach były dla niego odskocznią od codziennych trosk.

Piękny apel żony Romana

Jak słyszymy od bliskich Romana, już wcześniej uskarżał się na złe samopoczucie. Miał pójść na badania po sobotnim zlocie. Już nie zdążył. Jego żona Ania apeluje do wszystkich, by śmierć jej męża stała się dla nich przestrogą.

- Niech śmierć Romka nie pójdzie na darmo. Nie lekceważcie swojego złego samopoczucia i nawet najmniejszych sygnałów, jakie wysyła organizm. Nie odkładajcie badań na później - apeluje.

Sonda
Pamiętasz o badaniach kontrolnych?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki