Z dymem puścił 8,5 mln

2009-11-07 12:15

Mieczysław Magierski (42 l.), prezes Miejskich Zakładów Autobusowych, zwolnił aż 90 mechaników. Przez to nie miał kto naprawiać i kontrolować stanu technicznego pojazdów. Dlatego w tym roku spaliło się aż 10 autobusów należących do MZA. Koszt odkupienia zniszczonego taboru wynosi 8,5 mln zł! Prezesie Magierski, czas podać się do dymisji!

Mechanicy zostali zwolnieni w ramach oszczędności pod koniec 2008 roku. Brak fachowców, którzy przeglądaliby i serwisowali tabor, szybko się zemścił na MZA. Na ulicach spłonęło 13 autobusów, w tym aż 10 należących do tej spółki.

Czarna seria pożarów zaczęła się w kwietniu. Ogień powstawał w komorach silnika niesprawnych maszyn. Spięcia w instalacji elektrycznej powodowały zapłon wyciekającego z silników oleju i płynów eksploatacyjnych. Płonęły solarisy, jelcze, neoplany i many. Nowe i stare. Cud, że nikt nie zginął.

Dla porównania - rok wcześniej, gdy mechanicy pracowali w pełnym składzie, w ogniu stanął tylko jeden autobus należący do MZA. Nowe maszyny, które trzeba by odkupić, kosztują aż 8,5 mln zł! Za tę astronomiczną kwotę można zatrudnić armię stu wykwalifikowanych mechaników co najmniej na dwa lata!

Mieczysław Magierski, prezes spółki, powinien ponieść odpowiedzialność za narażanie życia pasażerów i zniszczenie bardzo drogiego sprzętu.

- Gdyby mechanicy nie zostali zwolnieni z MZA, nie doszłoby do tych pożarów - mówi Zygmunt Wojciechowski (53 l.), przewodniczący Sierpnia '80 w MZA.

Adam Stawicki (33 l.), rzecznik prasowy MZA, twierdzi, że sytuacja w spółce poprawia się. - Zatrudniliśmy już 60 nowych mechaników i zatrudnimy kolejnych - obiecuje.

- Co z tego? Nowego mechanika trzeba kilka lat uczyć, jak naprawia się silniki. Zwolnieni mechanicy byli prawdziwymi fachowcami z ogromnym doświadczeniem - odparowuje Wojciechowski. Jak zaznacza, MZA nowym mechanikom proponują zaledwie 1600 zł pensji. - Żaden dobry fachowiec nie chce za tyle pracować - denerwuje się przewodniczący.

Stratą spalonych autobusów za 8,5 mln zł w MZA nikt się nie przejmuje. - Mamy pojazdy rezerwowe, które wyjechały na ulice w miejsce zniszczonego taboru - twierdzi Stawicki.

Czy ktoś musi tragicznie zginąć w pożarze autobusu, by urzędnicy się opamiętali i przejęli bezpieczeństwem pasażerów?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki