Zbrodnia w Ursusie. Ihor L. z oskarżony o potrójne zabójstwo
To miało być rodzinne świąteczne śniadanie. Dwaj bracia przyjechali ze swoimi rodzinami odwiedzić rodziców i dziadków. Była Wielkanoc, dochodziła godz. 11. Już po przyjeździe na miejsce czuć było, że coś jest nie tak. – Domofonu i telefonów nikt nie odbierał. O tej porze zawsze już ktoś na nas czekał w ogrodzie. Wróciłem do swojego domu po pilota do bramy. Otworzyliśmy ją – zeznawał wczoraj w Sądzie Okręgowym w Warszawie syn Zygmunta M., Artur. Po wejściu na posesję 8-letnia córka jego brata podbiegła do wejścia. To ona pierwsza otworzyła drzwi do mieszkania. Szybko je jednak zamknęła. – Powiedziała, że babcia się przewróciła. Gdy weszłam do środka od razu zobaczyłam ją w przedpokoju. Miała zakrwawioną twarz. Odwróciłam głowę w drugą stronę. Dziadek leżał w kuchni w kałuży krwi – mówiła Olga, żona Artura.
Razem z Mariuszem wbiegli do mieszkania rodziców na piętrze. W przedpokoju znaleźli zwłoki Zygmunta. – Artur zszedł i powiedział, że ojciec też nie żyje. Mariusz wszedł dalej. W pokoju znalazł mamę. Wyszedł i powiedział, że wszyscy nie żyją – powiedziała.
Wszystkiemu przysłuchiwał się oskarżony o udział w zbrodni Ihor L. 52-latek musiał korzystać z tłumacza, bo prawie nie mówi po polsku. Z jego wyjaśnień wynika, że w Polsce mieszka od 9 lat. Przyjechał tu za chlebem. Przed zatrzymaniem w ubiegłym roku pracował na budowie. Twierdzi, że przez jakiś czas był bezdomny, bo przygarnął do wynajmowanego mieszkania żonę i dzieci swojego przyjaciela. Wyniósł się, bo nie płaciła i nie miał zamiaru jej utrzymywać. – Nie chciałem jej wyrzucać, więc sam się wyniosłem. Mieszkałem na dworcu i w parku – mówił.
Zygmunta poznał pod sklepem. „Poprosił mnie o pomoc”
Sąd dociekał L. jak poznał Zygmunta M. – W styczniu 2024 r. robiłem po pracy zakupy w Lidlu przy stacji PKP Ursus. Ten człowiek mnie zaczepił i poprosił o pomoc. Mówił coś o budowie w mieszkaniu lub koło mieszkania – powiedział. Dodał jednak, że nie rozmawiali o szczegółach. Wymienili się jednak telefonami. Śledczy ustalili, że od tamtej pory do końca marca wykonali do siebie 68 połączeń. – To nieprawda, on do mnie dzwonił dwa razy w tygodniu – zaprzeczył oskarżony.
Feralną noc z 30 na 31 marca Ihor L. miał spędzić w parku niedaleko stacji kolejowej. Do miejsca zbrodni jest stamtąd niecałe 30 minut drogi pieszo. Spotkał się ze znajomym, pili wspólnie alkohol. Kamery miejskiego monitoringu uchwyciły go dwa razy: o godz. 19.26 i 1.14. Sędzia Izabela Ledzion pokazała mu kadry z nagrań. Potwierdził, że to on. Widać na nich, jak niesie ciężką reklamówkę.
Jednym z kluczowych dowodów w sprawie, ma być krew jednej z ofiar na jego swetrze. On sam jednak twierdzi, że nie wie, jak się tam znalazła. – Nigdy nie widziałem tych ludzi ani nie byłem w ich domu – zarzekał się na sali. Ihor L. ma zarzut dokonania wspólnie i w porozumieniu ze Zdzisławem M. potrójnego zabójstwa. Grozi mu dożywocie. Następna rozprawa odbędzie się w połowie miesiąca.