20 lat RADIA WAWA. Monika Tarka i Robert Kilen: ZACZYNALIŚMY OD PIRACTWA

2012-03-27 4:00

Niedawno minęło dokładnie 20 lat, odkąd Radio Wawa nadaje oficjalnie swój program. O trudnych początkach opowiadają nam popularni prezenterzy Monika Tarka (39 l.) i Robert Kilen (42 l.).

- Wydaje mi się, że nie było zgody politycznej na to, aby takie radio ruszyło. Dlatego nasz ówczesny właściciel Wojciech Reszczyński (59 l.), zdecydował się na nadawanie pirackie, po trzech dniach ta przygoda się skończyła. Przyszli panowie i oplombowali nadajniki - wspomina Kilen i dodaje: - Były dwie opcje: albo nadajemy, aż nadajniki się nie zepsują, albo zamykamy się na chwilę. Równolegle cały czas Reszczyński walczył o pozwolenia i możliwość nadawania. Niestety, nie udało się, dlatego zanim 1 lutego ruszyliśmy, wszystko, co można było zrobić w tej sprawie legalnie, zostało zrobione. Ruszyliśmy piracko, ale z czasem dostaliśmy zgodę na nadawanie, a potem koncesję...

- To były czasy, kiedy wszyscy się wszystkiego uczyli. Reszczyński pracował w rozgłośni w Stanach i praktycznie wszystkie rozwiązania, które mieliśmy, on przywiózł właśnie stamtąd - opowiada Tarka.

- Byliśmy pierwszą polską stacją, która miała "one man studio". Jeden człowiek prowadzi i realizuje audycję, puszcza muzykę. Ten wzór działa do dzisiaj. Kiedyś nie było to takie oczywiste. Dlatego Reszczyński stawiał na ludzi, którzy mają coś do powiedzenia na temat muzyki i świata - podkreśla Robert.

A jak dostali się do stacji? Tamte dni pamiętają, jakby było to dziś... - Studiowaliśmy dziennikarstwo. Mieliśmy na studiach cykl spotkań z ciekawym człowiekiem. Na jedno z nich przyszedł właśnie Reszczyński. Ja akurat wtedy byłem chory i zostałem w domu. Moi koledzy chcieli zrobić sobie żarcik i po zajęciach podeszli do niego z zamiarem zapisania się do telewizji, bo znali go z "Teleexpressu". Wojciech powiedział, że do telewizji to już nie zapisuje, ale szuka ludzi do radia. Koledzy do radia się nie garnęli, ale powiedzieli, że ich kolega, czyli ja, na pewno się nada i zgłosili moją kandydaturę - wspomina Kilen. - Potem pan Wojciech zadzwonił do mnie do domu, bo nie było jeszcze wtedy komórek. Odebrałem i słyszę w słuchawce: "Dzień dobry, mówi Wojciech Reszczyński". Już miałem odpowiedzieć, że z tej strony Jan III Sobieski, ale szybko zorientowałem się, że to wcale nie musi być żart. I zaprosił mnie na spotkanie... - śmieje się prezenter.

- Ja się urwałam z zajęć. Moi koledzy powiedzieli, że idą do Błękitnego Wieżowca, bo jakieś radio rusza i że tam będzie Reszczyński. A ja chciałam spotkać w końcu jakąś sławną osobę... Wojciech tych, którzy wtedy przyszli, od razu przyjął do pracy, i powiedział, że wykruszymy się po drodze. I faktycznie tak było. Ja zostałam - mówi z dumą Monika.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki