Arkadiusz Janiczek wyznaje: Ktoś musi grać pedofilów

2018-03-23 5:44

Arkadiusz Janiczek (44 l.), aktor od zadań specjalnych i trudnych odpychających ról. Przygodę z serialami rozpoczął w telenoweli "Złotopolscy", tam jeszcze grzecznie pilnował prawa. W kolejnych obrazach było już znacznie ostrzej. W filmie "Prymas. Trzy lata z tysiąca" jako ubek aresztował kardynała Stefana Wyszyńskiego. W kinowym hicie "Plac Zbawiciela" wcielił się w rolę podłego maminsynka, damskiego boksera. W serialach "Na Wspólnej" i "Barwach szczęścia" dwukrotnie odegrał role pedofila. Widzowie go znienawidzili, a sam aktor zastanawia się dlaczego.

- Występował pan w jednym z pierwszych seriali w Polsce, "Złotopolscy", to ważny punkt w aktorskim CV...

- Pierwszą telenowelą, która przełamała serialowe lody, był serial "W labiryncie". Dzięki niemu my, ekipa "Złotopolskich", mieliśmy już znacznie łatwiej. Wiedzieliśmy, że jest zapotrzebowanie na tego rodzaju produkcje. To była wybitna telenowela, prawdziwe dzieło - zero kichy - sama duma!

- Gdy gra się obok takich znakomitości, jak: Kazimierz Kaczor, Paweł Wawrzecki, Anna Nehrebecka, Jerzy Turek...

- Byłem wtedy bardzo młody, gra z takimi wyjadaczami to wielka szkoła i lekcja pokory. Wydaje mi się, że dałem radę. Co mam powiedzieć, lekkie napięcie było.

- Młodziutka to tam była Anna Przybylska...

- Spotkał mnie ogromny zaszczyt i wspaniałe zrządzenie losu, że poznałem na planie Anię Przybylską. Tylko nieliczni mogli obserwować z bliska i docenić jej talent, na samym początku kariery. Miała dwadzieścia lat, była naturszczykiem, rodzynkiem z pośród tysięcy. Była genialna.

- Wróćmy do Arkadiusza Janiczka. Nie boi się pan grać trudnych ról, które wielu aktorów odrzuca?

- Do premiery filmu "Plac Zbawiciela" grałem dużo ról mundurowych w polskich i zagranicznych produkcjach. Po tym filmie bardzo często wcielano mnie w postacie trudnych i ciężkich, wręcz patologicznych ojców i mężów. Mogę je odrzucać, jednak ktoś musi grać wredne role.

- Kiedy pan zagrał pierwszy raz pedofila, to w internetowych komentarzach zawrzało...

- Niepotrzebnie, to tylko rola. Jestem mężem i ojcem dwóch córek i zapewniam, że lepiej, żebym ja grał takie niebezpieczne kreatury niż ktoś nieodpowiedzialny. Przed takimi ujęciami trzeba dużo rozmawiać z dzieciakami, tłumaczyć im, że w realnym świecie takich filmowych bohaterów trzeba unikać jak ognia. Dużo dzieci ogląda filmy z rodzicami, więc takie momenty powinny być powodem do przełamania tabu - ostrzeżeniem pociech przed czyhającym złem tego świata.

- Jest pan czołowym aktorem Teatru Narodowego w Warszawie, może warto pokazać inne oblicze Janiczka...

- Lepiej nie piszmy o tym, bo jeszcze przyjdą po mnie czytelnicy z kijami (śmiech).Ale poważnie - 19 listopada 1997 r. debiutowałem w sztuce "Noc listopadowa" i dzięki Bogu gram w nim dalej. Zapraszam państwa na premierę "Ułanów" Jarosława Marka Rymkiewicza w reżyserii Piotra Cieplaka. Wspólnie rozprawimy się z polskimi narodowymi mitami, a mnie zobaczycie w roli bardziej bezpiecznej.

- Jest pan bardzo skromnym człowiekiem, jak niewielu ludzi z tej branży unika rozgłosu. Czy można przejść cicho przez medialne życie?

- Żyję rodzinnie, kocham teatr, nienawidzę elektroniki i sztucznego zamętu. Niestety, nie. Jakiś czas temu pojawił się film w internecie, na którym jakaś niewyraźna postać ma zatarg z pracownikami od parkometrów. Wszyscy widzieli tam mnie, tylko ja widziałem kogoś innego. Była to kiepska akcja.

- Ponoć to pan odkrył talent Edyty Górniak?

- Raczej w sobie. Byłem jednym z pierwszych jej wielbicieli, świadkiem narodzin talentu. Chodziliśmy do tej samej podstawówki w Opolu, wątpię, że pani Górniak o tym wie. Nie znamy się. Podziwiałem ją jako nastolatek. Jej urodę. Często występowała na różnych imprezach szkolnych. Kto wie, może gdybym wtedy został jej menedżerem, to teraz bym był grubo zarobionym gościem (śmiech).

Zobacz: Lenka i Janek Kliment opowiedzieli o kryzysie i rozstaniu

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki