Historia życia Ryśka z "Klanu" - Piotr Cyrwus: Całe dzieciństwo pracowałem w polu

2010-10-04 21:45

Aktor Piotr Cyrwus (49 l.) znany jest przede wszystkim z serialu "Klan". Gra tam Rysia Lubicza, człowieka spokojnego, takie "ciepłe kluchy". Jednak w rzeczywistości to człowiek niezwykle zaradny i twardy, jak przystało na górala. Tylko "Super Expressowi" opowiada o swoim życiu.

Urodziłem się w Nowym Targu, a potem 19 lat spędziłem w pobliskiej Waksmundzie, małej wiosce pod Gorcami. Rodzina? Dwie siostry i brat. Ja byłem najstarszy. Tata miał własny biznes. Był pierwszym kuśnierzem w Waksmundzie, mieliśmy też gospodarstwo.

Przeczytaj koniecznie: Piotr Cyrwus: Rolę Ryśka z Klanu rzucam 20 razy dziennie!

Czy byliśmy bogaci? Na miarę lokalną i czasy komunistyczne chyba tak. Stał dom, murowany... Ale nie mieliśmy samochodu. Tata nie lubił motoryzacji. Mieliśmy tylko traktor.

Nie jeździliśmy na wakacje, bo trzeba było pracować w polu. Byłem najstarszy, więc najwięcej obowiązków spadało na mnie. Od 7. roku życia chodziłem kosić kosą, a gdy mama jechała do miasta, musiałem opiekować się rodzeństwem. Do dziś zapleść warkocze, ugotować, coś wyprasować - to dla mnie żaden problem. Śmieję się po gombrowiczowsku, że zawsze byłem dzieckiem podszyty i zawsze miałem szczęście do dzieci. Nawet w serialu.

Jako młodzik trochę się buntowałem, to oczywiste, ale częściej byłem jednak lojalny wobec rodziny. I do dziś tak mam, że nieraz, dla świętego spokoju, godzę się na rzeczy, które nie zawsze mi się podobają.

Ale raz, pamiętam, nie wytrzymałem i ze złości ugryzłem siostrę w palec. Chciałem iść pograć z chłopakami w piłkę, a ona płakała i płakała...

Z dzieciństwa pamiętam też kary. O, były ciężkie. Nie cielesne, ale np. przez tydzień musiałem pracować w polu albo nie mogłem chodzić kąpać się z kolegami w Dunajcu. Większych problemów jednak rodzicom nie przysparzałem.

Patrz też: Cyrwus żali się, że mu dokuczają

Zawsze byłem ciekawy świata, może dzięki klientom, którzy z całej Polski przyjeżdżali do taty po kożuchy. Przypatrywałem się im, słuchałem ich opowieści. Pamiętam, kiedyś pewna pani z Warszawy przywiozła mi całą paczkę książek - bajek. Długo jednak nimi się nie nacieszyłem. Siostry zaraz mi je zniszczyły. Te książki musiały być dla mnie ważne, bo pamiętam tę historię do dziś. Ze szkołą też nie miałem problemu. Powiem więcej, lubiłem szkołę na tyle, że przychodziłem jako pierwszy. Pamiętam nawet, że wujek, który był woźnym, poskarżył się ojcu, by mnie tak wcześnie do szkoły nie puszczali, bo on musi skoro świt otwierać drzwi.

Potem, w liceum, bycie tak pilnym już mi przeszło. Sięgając do słów górala i filozofa księdza prof. Józefa Tischnera (+69 l.) stosowałem się do zasady: "Nie prowdy sukoj, ino kolegów".

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki