Zygmunt Chajzer, który słynie z tego, że nigdy nie daje się wytrącić z równowagi, tym razem nie kryje płaczu. I trudno się dziwić - niespodziewana śmierć chłopca w wypadku, do którego doszło pod Płońskiem, wstrząsnęła całą rodziną. Chajzer zawsze powtarzał, że opieka nad wnukami jest dla niego czystą przyjemnością. Do czwartku miał trójkę wnucząt: Johna (6 l.) i Ebbę (7 l.) - dzieci jego córki Karoliny (39 l.) z pierwszego małżeństwa, na stałe mieszkające w Szwecji, i właśnie Maksa, który był prezentem na jego 51. urodziny. - Filip podał mi wydruk USG. Na początku nie wiedziałem, o co chodzi, a potem oszalałem ze szczęścia, padłem, zemdlałem. Filip, tak jak ja, został ojcem w wieku 22 lat. To fantastyczne uczucie, że mogę poświecić Maksiowi więcej czasu niż moim dzieciom - opowiadał dziennikarz.
Zobacz: NIE ŻYJE 9-letni syn Filipa Chajzera. Zginął w wypadku
Dorota i Zygmunt Chajzerowie oddali młodym rodzicom całe piętro domu w podwarszawskim Powsinie i cieszyli się z tego, że mogą zajmować się małym Maksiem. Więź była tak silna, że nie mogli się odnaleźć w nowej sytuacji, kiedy to Filip i jego żona Julia, po wspólnych sześciu latach, wyprowadzili się do własnego mieszkania. Od najmłodszych lat Maksio chodził z dziadkiem na łyżwy, piłkę i na basen na stołecznej Warszawiance. Obaj wzbudzali tam ogromne zainteresowanie, bo malec po treningach z dziadkiem, absolwentem AWF, pływał doskonale. Pan Zygmunt imponował doskonałą sylwetką, tak że wyglądał bardziej na tatę Maksa niż dziadka.
- Największą radość Maks sprawił dziadkowi kilka miesięcy temu, kiedy oświadczył, że będzie trenował siatkówkę, ukochaną dyscyplinę sportu Zygmunta. Zdążyli jeszcze kupić piłkę i razem potrenować... - zdradza nam przyjaciel rodziny.