Nie ma ról dla Jana Englerta? Szokujące wyznanie aktora
"Super Express": Nagłówki mówią, że film "Skrzyżowanie" to wielki powrót Jana Englerta. Zastanawiam się, skąd pan wraca?
Jan Englert: - Z historii wracam. Przejść do historii łatwo, ale wrócić trudno (śmiech).
- Zagrał pan kilka mniejszych ról w filmach i serialach, a w teatrze naprawdę duże. Więc skąd w opinii publicznej takie wrażenie, że wraca pan na ekran?
- To chyba chwyt marketingowy. Ktoś tak wymyślił i poszło. Ale prawda jest taka, że poza dwoma filmami Wajdy czyli "Katyniem" i "Tatarakiem" od początku XXI wieku nie miałem ani jednej propozycji dużej roli. Owszem, nie zginąłem całkiem, nie umarłem, nie pochowano mnie, ale czegoś, co byłoby w pełni satysfakcjonujące od strony artystycznej raczej nie było. Był nawet taki moment, że stęskniłem się za kamerą. W ostatnim czasie zbliżyłem się raczej do ról dziadków niż dowódców czy ministrów spraw zagranicznych.
- Czytałam w sieci opinie, że rola 80-letniego Tadeusza w "Skrzyżowaniu" została napisana specjalnie dla pana.
- Nie, nie. Natomiast myślę, że jeśli chodzi o ról dla tzw. rozwijających się, występujących na boisku jest więcej. Wiadomo już, że ja, używając terminologii sportowej, już nie jestem zawodnikiem na każdą pozycję. Z racji wieku jestem raczej obrońcom niż napastnikiem.
A używając terminologii sadowniczej, powiedziałbym, że jestem jak jabłko, co spadło już z drzewa i leży. Dalej można zjeść, ale raczej się już o to jabłko potkniemy. Tak to jest. To jest prawo przyrody, natury, a także zawodu, który uprawiam. Ja jeszcze aż takim dziadkiem nie jestem, ale jestem raczej na etapie oddawania niż brania.
- W zeszłym roku rozmawiał tu na festiwalu z panią Ewą Wiśniewską. Powiedziała, że i w kinie, i w serialach pojawia się trochę więcej ról dla dojrzałych aktorów. Widać to też za granicą. Przecież Robert De Niro cały czas gra.
- Jeśli chodzi o zagranicę, to tutaj decyduje nazwisko. Powiedziałbym, że to ono ma wpływ na frekwencję w kinach i przed telewizorami. Myśmy jeszcze do tego nie doszli. Na razie nasze kariery filmowe są krótkie. To są jednodniówki, takie się pojawiają. Nie zawsze zresztą zgodnie z rzeczywistą wartością roli czy filmu. Ten rynek w tej chwili jest tak nasycony amatorami, zawodowcami, mistrzami, którzy gdzieś tam coś robią w natłoku. Bardzo ciężko się dogrzebać do tego, co jest najbardziej wartościowe. Dziś nawet wielki sukces jest sukcesem maksymalnie tygodniowym.
- Dostawał pan propozycje, ale nie były one ciekawe?
- Ze dwa razy zwracali się do mnie z pytaniem, czy interesuje mnie rola. Mówiłem, że tak. Zgłaszano mnie w obsadzie, szukając pieniędzy, a potem oglądałem ten film bez mojego udziału... Nie miałem takich ofert, żebym mógł przebierać. Raz był projekt, w którym mogłem zagrać, ale właściwie z mojej winy nie zagrałem. Żeby nie było, że tylko jestem prześladowany. Nie, nie. Mnie się w głowie też przewróciło, więc byle czego mi się nie chce grać.
Emerytura Jana Englerta
- Drugi nagłówek, który często się pojawia, to: "Jan Englert przeszedł na emeryturę".
- Nie przechodzę na emeryturę, bo ja na emeryturę zostałem automatycznie przeniesiony, kiedy skończyłem 65 lat. Minęło od tego czasu 17 lat i jakoś nie zacząłem odpoczywać. Przechodzę na emeryturę w tym sensie, że kończę być dyrektorem Teatru Narodowego. To dla mnie bardzo ciekawy okres, bo po raz pierwszy od 78. roku, poprzedniego wieku, będę odpowiadał od września tylko za siebie. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę.
- Czy teraz czuje pan strach, jak sobie poradzi? Czy bardziej ulgę?
Nie, strachu nie ma. Trzeba bardzo uważać, żeby nie popełniać błędów. Pamiętać, że nie jest się już decydentem. Z drugiej strony ja teraz wreszcie mogę mówić to, co chcę.
Englert wywołał skandal, zatrudniając córkę i żonę. Co stało się dalej?
- Nie sposób mi nie zapytać o ostatnią aferę. Choć nie wiem, czy to dobre słowo. Ale o głosy na temat pana ostatniej sztuki w Teatrze Narodowej. Obsadził pan żonę i córkę, co wywołało falę hejtu skierowaną w pana stronę.
- Nie będę w ogóle zabierał głosu na ten temat. Dużo już powiedziałem. Wszyscy, którzy hejtowali, w tej chwili się musieli schować w dziupli puszczy białowieskiej i udawać wiewiórki. Nie ma ich, zniknęli. Dlatego, że oskarżanie kogoś o nepotyzm ma sens tylko wtedy, jeśli obsadza wokół siebie, daje stanowiska osobom, które nie mają do tego papierów. Z tym mamy do czynienia powszechnie. Nawet ministrami zostają ci, którzy nie są specjalistami od ministerstwa, które obejmują.
NIE PRZEGAP: Jan Englert odchodzi z Teatru Narodowego. Koleżanki z branży komentują zarzuty o nepotyzm
Nie chcę się już z niczego tłumaczyć. Skończyło się, jak się skończyło. Ten duży hejt wokół mnie skończył się, gdy okazało się, że jestem pierwszym dyrektorem i pierwszym reżyserem teatralnym w historii, na którego przedstawienie koniki sprzedają fałszywe bilety. Musieliśmy to zgłosić. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś kupował po 500, 600 złotych fałszywe bilety do teatru.
Jan Englert rozprawia się z hejterami: Mam w nosie, co mówią o mnie
- Chciałam zapytać, jak na ten hejt zareagowała wasza rodzina. Bo chyba spotkaliście się z tym po raz pierwszy.
- Moja córka jest inteligentna i nawet uciekała przed studiami w Polsce, żeby nikt nie mówił, że tata jej coś załatwił. Nie musiała robić egzaminu do szkoły teatralnej, bo miała rok najlepszej uczelni w Nowym Jorku zaliczony, ale zrobiła egzamin właśnie po to, żeby nikt nie gadał.
Ja córkę miesiąc przynajmniej namawiałem, żeby zagrała w "Hamlecie". Właśnie dlatego, że ona przewidziała to wszystko. A mnie, szczerze, mimo doświadczenia, do głowy to nie przychodziło. Zwłaszcza, że już było wiadome, że przestaję być dyrektorem. Więc tak, jak powiedziałem w jednym z wywiadów, zamykam to jednym zdaniem: jeżeli człowiek się żegna definitywnie z kimś, albo z czymś, to chce mieć przy sobie bliskich. Więc mam w nosie, co mówią o mnie.
Pracuję w teatrze już 61 lat. I jakoś nigdy nikomu nie udało się w tej sprawie mnie złapać na jakimś przestępstwie. Więc z czystym sumieniem nie musiałem na to reagować w ogóle. Nie będę ukrywał, że więcej kosztowało to, że kończę swoją dyrekcję, niż cała ta sprawa. Ten cały bałagan. Ale ja jestem stare pokolenie. Mnie jest trudno dobić.
Rozmawiała Aleksandra Pajewska-Klucznik
CAŁA ROZMOWA W NASZYM WIDEO
