Jan Englert szczerze o środowisku filmowym. Jednego określenia nie znosi

2025-11-23 5:25

Jan Englert był gościem 33. MFF EnergaCAMERIMAGE w Toruniu. Z legendą polskiego kina rozmawialiśmy m.in. o festiwalu, "Skrzyżowaniu", "Heweliuszu" i szczególnych dla niego filmach. Englert przyznał, że nie podoba mu się określenie, które stosują ludzie z jego środowiska. Szczegóły zdradził w wywiadzie dla "Super Expressu".

Jan Englert szczerze o środowisku filmowym

Czy "Skrzyżowanie" to wielki powrót Jana Englerta na duży ekran? O to spytaliśmy samego zainteresowanego. 82-latek za rolę Tadeusza otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora na Międzynarodowym Festiwalu Kina Niezależnego Off Camera w Krakowie. 21 listopada był gościem 33. MFF EnergaCAMERIMAGE w Toruniu. Znany z wybitnych ról w "Kilerze", "Katyniu" i "Piłkarskim pokerze" aktor udzielił bardzo ciekawego wywiadu "Super Expressowi".

Konrad Marzec, "Super Express": - Miał pan okazję być na MFF Tofifest, teraz EnergaCAMERIMAGE. Jak Panu się podoba w Toruniu?

Jan Englert: - Ścianki są podobno takie same, tylko inne napisy. Przede wszystkim podoba mi się to, że przechodząc przez wszystkie pomieszczenia, widzę bardzo dużo młodzieży. Ten festiwal jest opanowany przez młodzież i to mi się podoba. Za krótko jestem, aby oceniać festiwal, nie będę tutaj bujał. Ten festiwal ma swoją renomę, nie można było odmówić, trudno było odmówić przyjazdu. Film, dzięki któremu tutaj jestem, jest obecny na wielu przeglądach festiwalowych, czasem startuje w konkursie. Dwie nagrody zebrał, przepraszam, nawet trzy. W moim życiu jest ewenementem <uśmiech>.

"Skrzyżowanie" wielkim powrotem Jana Englerta?

- Przygotowując się do tego wywiadu czytałem, że ""Skrzyżowanie" to wielki powrót Jana Englerta na duży ekran". Zgadza się pan z tym, czy dziennikarze przesadzają?

- Bardzo mi pochlebiają takie opinie, ale oczywiście powrót do dużej roli, roli wiodącej jest po prawie 30 latach. Tak to bywa w tym zawodzie. Zająłem się teatrem, zostałem dyrektorem teatru i nie byłem dyspozycyjny. Można powiedzieć, że podciąłem sobie skrzydełka filmowe. Trzeba też pamiętać, że mamy swoje lata. Na dziadka jestem za młody, a na ojca już za stary. Jestem jak dobre jabłko, które leży w trawie, a nie wisi na gałęzi. Niestety, wszyscy wolimy te jabłka świeżo zerwane. Nie przyglądamy się tym, mimo że nie są robaczywe. Nie przyglądamy się tym, leżącym pod koroną drzewa. Ja do nikogo prócz lat, prócz doświadczeń nie mogę mieć pretensji. Dodatkowo, jest jeszcze sprawa tego, że jestem dość wybredny.

- Skoro jest pan wybredny, to co musi się stać, żeby Jan Englert stwierdził "to jest projekt dla mnie"?

- Musi być dobry scenariusz. Pierwsza rzecz to jest "kto?". Są reżyserzy, u których aktorzy grają w ciemno. Drugie kryterium to jest scenariusz, który czytamy i sprawdzamy, czy nas interesuje. Mówimy o szczęściarzach, którzy mogą wybierać. Trzecia rzecz - "z kim mam pracować?". Interesuje mnie obsada, koledzy, z którymi mam pracować. Jeśli chodzi o film fabularny, to jest inaczej. Większość ról, które gramy, to są role serialowe. Uważam, że seriale polskie są na bardzo dobrym poziomie, szczególnie ostatnimi czasy. Coraz mniej jest telenowel, coraz więcej jest seriali. Udział w serialu już nie jest rzeczą wstydliwą. Czasem grywam - najczęściej bogaczy, bogatych łobuzów, adwokatów, oficerów przedwojennych, ewentualnie ojców rodu. 

Jan Englert o "Heweliuszu"

- Skoro o ojcach mowa, to przejdźmy do "Heweliusza". Znakomicie przyjęty przez krytyków...

- Słusznie!

- ... historycy mówią, że tak było lub mogło tak być...

- To nie ma znaczenia. To jest fabuła, a nie dokument. Nikt tego nie ukrywa, łącznie z twórcami. Ocenianie tego, czy to jest zgodne z prawdą, mija się z celem. Nie rozumiem tego, nie rozumiem takiej potrzeby. Mój udział w tej produkcji jest symboliczny, więc nie mam w tym żadnego interesu, ale powiem szczerze, że podziwiam robotę, pracę, rzemiosło, wysiłek twórczy. Rzadko mi się to zdarza, ale jak włączyłem pierwszy odcinek o 10 rano, tak nie zatrzymałem się do samego końca. Obejrzałem pięć odcinków po kolei, co jak na mnie jest chyba wyczynem życiowym. Nie miałem w tym żadnego interesu, po prostu jako widz.

- Często nawet oglądając fragmentarycznie polskie seriale - nie mówię tutaj o telenowelach - szczególnie wtedy, kiedy przyszły większe pieniądze ze strony Netflix, HBO, gdzie możemy wydawać większe pieniądze na inscenizacje, od tego momentu polscy reżyserzy i aktorzy pokazują, że potrafią. Tylko reżyser musi użyć właściwego futerału do instrumentów. Futerał nam czasami nawala, instrumenty nie są najgorsze.

"Bogowie", polskie komedie i "artyści"

- 5 listopada mieliśmy 40. rocznicę udanej operacji prof. Zbigniewa Religi. Chciałbym w tym miejscu nawiązać do pańskiej roli w filmie "Bogowie", który osobiście uwielbiam. Czy pan również odbiera go pozytywnie?

- Przyznam się szczerze, że dziś już nie pamiętam. Oczywiście, że pozytywnie, ze świetną rolą Tomasza Kota. Tam grałem postać autentyczną. Lekarze ze mną rozmawiali, czy było tak, jak ja to grałem. To był jeden z tych filmów, które dotykają prawdy historycznej. Niekoniecznie w 100% ją realizując, bo wtedy byłoby nieciekawie. Trzeba dramatyzować jednak. Życie jest mniej interesujące niż fabuła. Zresztą sami, nie tylko w filmie, w życiu, przecież sami budujemy mity wokół siebie. Rzadko mówimy prawdę o sobie. A jeżeli to ta prawda jest wzbogacona, nazwijmy to tak. A więc fabularyzujemy, konfabulujemy. Do tego stopnia, że po trzecim opowiadaniu tej samej historii - niezgodnie z prawdą - już wierzymy, że tak było.

- Rozmawiałem tutaj w Toruniu z Mirosławem Baką i z Marianem Dziędzielem. Oni podkreślali, że najtrudniejsza jest komedia, jeżeli chodzi o filmy. Czy pan się z taką teorią zgadza, że najtrudniej jest rozbawić widza?

- To zależy jakiego widza. Każda z dziedzin sztuki ma swoją widownię. Kabaret ma swoją widownię, wielbiciele Shakespeare'a mają swoje przedstawienia. Sztuka wymyka się jakiejkolwiek kategoryzacji. Rozśmieszyć ludzi jest trudno, no może w Polsce. A jeżeli rozśmieszamy, to rzeczami, które mnie wstydzą. Natomiast jest rzeczą prawdziwą, że łatwiej jest prawdziwie płakać, niż prawdziwie śmiać się. Płacz sam w sobie zakłada prawdę, a na śmiech tyle przymiotników - sardoniczny, ironiczny, taki, czy owaki i zawsze możemy się schować, że to była ironia, kpina. Nie budujmy mitów wokół kategorii aktorstwa. Są aktorzy, którzy urodzili się tak, że są śmieszni. Ja bym powiedział tak - dla komika kłopotem jest granie dramatu, tragedii. Dla błazna też. Dla tragika jest kłopot z graniem błazna, czy bycia błaznem. Dobry rzemieślnik umie wszystko.

- Panu swego czasu się widzów udało na pewno rozbawić rolą senatora Lipskiego w "Kilerze". No to jest rola epokowa, nie bójmy się tego słowa. Tam pan mówi w pewnym momencie do człowieka, który udaje policjanta - "to może być największy dzień w pana życiu". Czy pan miał taki moment? Na przykład przyjmując jakiś projekt? 

- Jeśli pan chce mnie wyciągać na zwierzenia, to powiem tak. To mnie nie interesuje, co pan mówi. Natomiast mam trzy filmy, gdzie nawet wspominając o pracy przy nich, nie traktuję tego zawodowo. To są filmy, które dotykają mojego życiorysu, czy moich doświadczeń. Są to "Kanał", "Kolumbowie" i "Katyń". W nich - jak mnie ktoś pytał o te filmy i co ja grałem w tych filmach - ja nie wiem, ja nie grałem. To była powinność, to było coś takiego, że po prostu mogłem tam być. Na tym byłem wychowywany i nagle los mi pozwolił realizować to, co mi się wydawało na ten temat. Bez groźby, bez groźby autentycznej śmierci. To nie są role, to jest powinność. Tym te role różniły się od pozostałych, ale ja jestem wyznawcą rzemiosła, nie artyzmu.

- Co to znaczy?

- Nienawidzę określenia "My, artyści". Jeżeli słyszę, że mój kolega mówi: "My, artyści" albo "Ja, artysta" - dopiero trzeba go zweryfikować, czy coś umie.  Najpierw trzeba umieć. Dopiero może z tysiąca rzemieślników urodzi się jeden artysta. W Polsce z tysiąca artystów urodzi się czasem jeden rzemieślnik. Jeśli tej proporcji nie odwrócimy, to będziemy ciągle musieli siebie sami ironizować albo budować kulturę - jak pisał Gombrowicz - "na obitej dupie".

"Piłkarski poker" i pieniądz, który deprawuje

- Pan swego czasu miał też okazję grać w "Piłkarskim pokerze". Pytam o ten film dlatego, że oglądałem go kiedyś w towarzystwie znajomych i oni się w pewnym momencie zapytali: "A co, jeżeli tak jest naprawdę?". 

- Jest tak, tak naprawdę było. Potem mieliśmy aferę Fryzjera itd. Wszędzie tam, gdzie są pieniądze, są i hieny cmentarne, które te pieniądze zżerają, nie zawsze w uczciwy sposób. Wszystko co się komercjalizuje traci szlachetność. My w tych dniach żyjemy w czasach, w których jakość przegrywa z ilością. Liczy się oglądalność, ilość followersów i polubień. Jak tego nie masz, to nie masz szans na wystartowanie. Młodzi aktorzy, którzy nie są na żadnym portalu, praktycznie nie mają żadnych szans, nawet na casting. A więc sprzedajemy siebie. A sprzedając siebie, musimy mieć świadomość tego, że to jest rodzaj sprzedaży. Nie nazywajmy jej brzydko, ale to tak jest. A ponieważ jesteśmy wszyscy próżni, no to teraz mamy możliwość zasypywania świata samym sobą i przeświadczenia, że jesteśmy niezwykle interesujący, bo mamy 2 miliony polubień. I tyle. Ja nie mam portalu, ale nie muszę, dlatego że nie jestem żadnym bohaterem. Mimo to, jestem bohaterem wielu wiadomości portalowych.

- Na sam koniec chciałbym zapytać, dlaczego zdaniem Jana Englerta warto zobaczyć "Skrzyżowanie"?

- Wie pan, gdyby nie to, że w tej chwili trudno jest żartować ironicznie, to bym powiedział: "żeby zobaczyć Jana Englerta", ale to trzeba wyprostować od razu, "bo zarozumiały". Dlaczego warto? Po doświadczeniach ze spotkań z publicznością, które od pół roku miewam, mogę powiedzieć - warto zobaczyć dlatego, że każdy znajdzie w tym scenariuszu i w tym filmie jakieś odpryski własnych reminiscencji rodziny, zależności w rodzinie, szukania autentyczności, takiej abstrakcyjnej potrzeby znalezienia prawdy niesubiektywnej. No więc jeżeli ktoś ma jakieś przeżycia rodzinne dość mocne, a chce zobaczyć coś, co nie jest dydaktyczne, nie poucza, rejestruje i zobaczyć kawałek skromnego, niskobudżetowego filmu, to warto.

- Ja mam ze "Skrzyżowaniem" - od kiedy dostałem scenariusz - miałem takie uczucie, że mogę zdjąć skarpetki, buty i zacząć w tej wodzie chodzić na bosaka i będzie bardzo przyjemnie. Mimo, że dno może być kamieniste, to będzie pięknie.

Rozmawiał Konrad Marzec, "Super Express" podczas 33. MFF EnergaCAMERIMAGE

Super Express Google News

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki