Jerzy Zygmunt Nowak: Studia ZAWALIŁEM przez miłostki

2012-04-18 4:00

Jerzy Zygmunt Nowak (72 l.), czyli Fabian Bohatyrowicz z "Nad Niemnem", miał zawsze duszę artysty. Nie potrafił na niczym długo się skupić. Dlatego też nie szło mu w szkołach. A gdy dodamy do tego niełatwy romans, to wiadomo, że nic dobrego nie mogło z tego wyjść...

Poszedłem do technikum mechanicznego, ale to nie była moja bajka. Na dwa lata przed maturą zrezygnowałem. Miałem duszę artysty, a nie inżyniera. Powiedziałem o tym rodzicom, przedstawiłem swój nowy plan. Pójdę do liceum plastycznego do Poznania. I wtedy... Moi rodzice, prości ludzie, nie zrobili mi żadnej awantury. Żadnych wymówek, po prostu zaufali mi.

Poznań... to był jeden z najprzyjemniejszych okresów w życiu. Chodziliśmy do muzeów, galerii sztuki. Byliśmy tak szalenie pozytywnie nastawieni. Skończyłem szkołę, artystą malarzem nie zostałem. Pracowałem jako plastyk w zakładach Polska Wełna w Zielonej Górze. Robiłem reklamy, szyldy o BHP. Rysowałem plansze, a na nich maszyny i ludzi przy pracy. Zrobiłem reklamę dla filii zakładu w Sulechowie i tak spodobała się dyrektorowi, że obiecał załatwić mi prywatną fuchę. Miałem zarobić 80 tys., było to kilka moich pensji. A ja mu na to: "Dziękuję, nie, bo idę na studia, do szkoły filmowej". Zdębiał. Nie wiem, czy bardziej z powodu szkoły, czy dlatego, że odrzuciłem fortunę.

Byłem na wydziale operatorskim w Łodzi, ale znowu uznałem, że to chyba nie to. Chciałem być artystą, a tu odnalazła mnie technika. Na dodatek poznałem dziewczynę. Była zaborcza, niewiele czasu zostawiała mi na naukę. Na uczelni kazali powtarzać drugi rok, mimo że zaliczyłem wszystko. Zabolało mnie to, poczułem, że niesprawiedliwie mnie potraktowano. Efekt tego był taki, że obraziłem się na cały świat i przestałem do filmówki przychodzić. Aż któregoś dnia dziekan zdenerwował się i kazał kolegom mnie odnaleźć. Kiedy przyszedłem, dostało mi się: "Ty się weź za siebie albo za pierd... enie!". Potem powiedział mi, że jestem zdolny i mi pomoże.

"Kraków, Warszawa...? Gdzie chcesz?!" - pytał.

"Panie dziekanie, a może ja bym poszedł na aktorstwo, tu w Łodzi?" - zastrzeliłem go. Kazał napisać, dlaczego mam być aktorem i pójść do pani dziekan wydziału aktorskiego. Ona powiedziała, bym coś przygotował. Wybrałem wiersz Broniewskiego o śmierci żony.

Kiedy go recytowałem, wzruszyłem się, po twarzy spłynęła mi łza. Pani dziekan zbeształa mnie, że aktor nie może ot tak płakać. Powiedziała jeszcze, że dykcję mam fatalną, ale to przez "niedbałość i nerwowość" i trzeba nad tym pracować. Przyjęto mnie...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki