Kinga Rusin: Spotkanie ze śmiercią

2010-12-07 3:00

Czy potrafimy rozmawiać o śmierci? Sprawach ostatecznych? Okazuje się, że nie. Ten trudny temat jednak porusza Kinga Rusin w rozmowie z psychoterapeutką Małgorzatą Ohme. Obie panie próbują oswoić śmierć.

Starają się zrobić to, czego wielu nie potrafi - rozmawiają o żalu, żałobie, traumatycznych przeżyciach związanych z odchodzeniem najbliższych, ukochanych osób.

Fragment książki:

KINGA: - Pamiętam, jak umierał mój ojciec. Miał potężny wylew, ale, ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich lekarzy, nie stracił przytomności i był całkowicie świadomy tego, co się z nim dzieje. Czuł ogromną potrzebę dzielenia się tym doświadczeniem. Byłam przerażona, kiedy w pewnym momencie powiedział: "Wiesz, przyszła do mnie śmierć. Ja ją czułem, tak jak ciebie teraz". Patrzył mi wtedy ze spokojem głęboko w oczy. Mój ojciec, który jak żadna znana mi na świecie osoba kochał życie, oswoił śmierć. Przerażające i bardzo piękne zarazem. Ja też chciałam rozmawiać o odchodzeniu ojca, ale nie znajdowałam rozmówców. Przyjaciele taktownie usuwali się w kąt, uważając zapewne, że jakakolwiek rozmowa sprawi mi ból, nie pozwoli zapomnieć. A nie potrafimy rozmawiać o śmierci. To wciąż temat tabu. Nie umiemy też nieść pomocy ludziom umierającym i tym w żałobie. Wielu z nas tłumaczy potem, że chciało, ale nie wiedziało jak. Stąd, moim zdaniem, bierze się kryzys związany z odchodzeniem najbliższych. Tłumimy w sobie nasze myśli, rozpacz, żal...

MAŁGOSIA: - Przyznam ci się, że też miałam z tym kłopot. W moim domu nigdy nie mówiło się o śmierci. Jako dziecko byłam chroniona. Jestem przekonana, że wiele zależy właśnie od tego, jak nas wychowano, czy ktoś z nami o tym rozmawiał, normalnie, dorośle, szczerze. Dziś dzieci izoluje się od trudnych tematów. Rozmawiałam o tym kiedyś z ojcem Wacławem Oszajcą. Opowiadał mi, że pochodzi z podlubelskiej wsi i jako dziecko chował się wśród gromady rówieśników i doświadczał najróżniejszych przeżyć, począwszy od narodzin cielaka, a skończywszy na towarzyszeniu śmierci członka rodziny. Dzieci zbierały się wokół łóżka z całą rodziną i żegnały bliską osobę. Żegnały nawet sąsiada czy dalekiego krewnego. Śmierć we wsi była wydarzeniem integrującym ludzi. I nikt nie zastanawiał się, czy dziecko przeżyje "traumę", będzie miało "lęki nocne" czy coś podobnego, bo naturalne było, że dzieci muszą uczestniczyć w pełni w życiu społeczności. Prości ludzie intuicyjnie wiedzą, że od życia nie ma po co uciekać, bo ono nas i tak dogoni. I na tym polega ich mądrość.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki