Lech Ordon: Od dziecka lubiłem się malować

2010-06-22 3:30

Znamy go z takich filmów, jak "Samochodzik i templariusze", "Lata dwudzieste..., lata trzydzieste", ale przede wszystkim z niezwykle popularnego w latach siedemdziesiątych programu humorystycznego "Bajka dla dorosłych", w którym wcielał się w postać marszałka dworu. Tylko "Super Expressowi" Lech Ordon (84 l.) opowiada o swoim dzieciństwie i fascynacji teatrem od najmłodszych lat.

Urodziłem się w Poznaniu w zwyczajnym domu. Tato był współwłaścicielem sieci sklepów z wyrobami ludowymi, czegoś w rodzaju dzisiejszej Cepelii, w tamtych czasach cieszyły się one dużą popularnością. A mama była mistrzynią w kuchni. Za to ja...

Byłem najmłodszym dzieckiem. Różnica między mną a najstarszym bratem wynosiła 19 lat. Byłem więc takim ukochanym beniaminkiem, co wcale nie znaczyło, że aniołkiem.

Dlaczego zostałem aktorem? Zachciało mi się robić fiki-miki przed publicznością i tak się zaczęło. Będąc jeszcze dziecięciem kupiłem gips, farbki, wziąłem kije od miotły, arkusze papieru i, do dziś pamiętam, baterie firmy Centra. Poskładałem to w małą scenę, usiadłem za nią z pacynkami i przedstawiałem, co mi tam do głowy przyszło. Publikę miałem przednią, 15-20 osób dzieciarni z podwórka.

A właściwie, żebym był artystą, namówił mnie aktor Władysław Bratkiewicz (†73 l.), bożyszcze Poznania. Mieszkał nieopodal i to on, patrząc na moje poczynania mówił: "Lechu, Lechu, ty musisz pójść na aktora" - i w nagrodę rzucał mi cukierki.

Przyznam się, że były momenty wahania. Kiedy byłem starszy, chciałem zostać cyrkowcem. Narzeczony naszej znajomej był clownem. Już nie pomnę, jak się nazywał, bo to tyle lat. Miałem takie pudełeczko blaszane z przegródkami, a w nim przeróżne szminki. No bo przecież młody aktor lubi się malować! I ja po jednym z przedstawień w cyrku mu to dałem. Bardzo się ucieszył, to był Leichner, dobre szminki. Ten znajomy bardzo mnie namawiał, żebym został cyrkowcem. Ale tam trzeba być akrobatą, trzeba być wysportowanym. Jeden centymetr nie tak i... To nie są żarty! Cyrkowcem nie zostałem, ale do dziś lubię cyrk.

Miałem fajne dzieciństwo, aż przyszła wojna. Bomby, tragedia, a ja, 14-latek, zakochałem się. W Nince Karpińskiej, koleżance z przeciwka. Ludzie w płacz, rwą włosy z głowy, a moje największe zmartwienie: Czy ona przyjdzie na randkę? Co ja się namęczyłem, żeby się zjawiła. I przyszła! Tego dnia odniosłem wielki sukces erotyczny, pocałowałem ją w policzek. Jakie to było dla mnie przeżycie! Ale na moje nieszczęście o wszystkim dowiedzieli się rodzice, że jest taki co smali cholewki, i zakazali jej się ze mną spotykać.

Jutro ciąg dalszy

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki