Wieczór poprzedzający koszmarny wypadek był nerwowy. Varius Manx grało koncert, którym Monika stresowała się jak nigdy wcześniej. W nocy nie mogła spać i czuła niepokój. Jakby coś przeczuwała. Część grupy wyruszyła do domu nocą, Monika wraz z założycielem zespołu Robertem Jansonem (50 l.) oraz akustykiem Leszkiem i gitarzystą Michałem mieli wrócić dopiero rano. Monika uznała, że tak będzie bezpieczniej... Kierowcą miał być Janson, który kilka tygodni wcześniej sprawił sobie auto.
- Choć miał prawo jazdy, nigdy wcześniej nie widziałam go za kierownicą. Przez cały okres naszej znajomości nigdy nie prowadził. Negocjowaliśmy przez chwilę, kto ma gdzie siedzieć. Zaproponowałam, by Leszek usiadł z przodu. Nie wiedziałam, o czym miałabym rozmawiać z Robertem. Uparł się, że odstąpi mi wygodniejsze miejsce. Przecież miałam za sobą nieprzespaną noc. Pogoda była paskudna. Zupełnie jak w listopadzie, choć był koniec maja. Wiatr i deszcz uderzały w boki samochodu, bujając nim jak łajbą. Nie musiałam wymyślać tematów rozmów. Nie ujechaliśmy daleko. Rozpędzony na wąskiej, śliskiej drodze jeep rozbił się... - opisuje w książce Monika.
Zobacz: PROGRAM TV
To, co działo się dalej, wolałaby wymazać z pamięci. - Cisza. Brzęcząca w uszach cisza. I przeszywający ból. Powoli odzyskiwałam świadomość. Co się stało? Co się, do diabła, stało!? Dlaczego nie mogę się ruszyć? Dlaczego nie mogę oddychać? Skulona, w nienaturalnej pozycji, wbita w podłogę, otoczona zewsząd pogiętą blachą, łapałam małe łyki powietrza. Klatkę piersiową rozpierał przeraźliwy ból. Zupełnie jakby tysiące igieł przebijało moją pierś. Tonęłam. Dosłownie. "Czy tak właśnie boli umieranie?" - pomyślałam. Odruchowo dotknęłam swoich nóg. Nie poczułam nic. Jakby ktoś przeciął mnie na wysokości pasa. Może to chwilowe, pomyślałam. "Kurwa, kurwa, nie chcę umierać!" - przeraźliwy krzyk Roberta rozdarł ciszę. Leszkowi udało się opuścić samochód i wyłączyć silnik... To, co stało się potem, było jak scena z amerykańskiego wyciskacza łez. Leszek modlił się na pustym polu. Stał blisko, więc słyszałam każde słowo. "Panie, odpuść nam nasze winy. Robert, powtarzaj ze mną!" - krzyczał w niebo. "Czemu nie wspomina o mnie?" - zastanawiałam się. Później zrozumiałam. Myślał, że dla mnie jest już za późno. Myślał, że nie żyję - wspomina artystka.
Choć pomoc była na miejscu już po paru minutach, dla Moniki trwało to jak godziny. Piłą przecięto blachy auta i wyciągnięto ją z wraku. Natychmiast przewieziono ją do szpitala, gdzie stwierdzono odmę płuc i bardzo poważny uraz kręgosłupa. Leki uśmierzyły ból. Monika nie spodziewała się, że największe cierpienie jest dopiero przed nią...