Wojciech Gąssowski: Musiałem mieszkać z pijanymi ubekami

2010-11-29 3:00

Zaśpiewał "Gdzie się podziały tamte prywatki" i zyskał stałe miejsce w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Jego głos słyszymy w serialu "M jak miłość", gdzie śpiewa piosenkę tytułową. Tylko "Super Expressowi" Wojciech Gąssowski (67 l.) opowiada o swoim dzieciństwie.

Urodziłem się w Warszawie. Całe dzieciństwo i lata młodości spędziłem na Mokotowie, a dokładniej na ul. Puławskiej. Mieliśmy duże mieszkanie. Chociaż jeden z pokoi od czasów wojny był zajęty przez kogoś z UB lub z pionu wojskowego. Tak to kiedyś było, że jeżeli ktoś miał za duże lokum, to dokwaterowywali kogoś. Ci lokatorzy co jakiś czas się zmieniali. To był dla nas duży dyskomfort, że mając własne mieszkanie, nie możemy być sami ze sobą. Ci lokatorzy często przychodzili pijani. Rodzice byli bardzo zdenerwowani tym faktem, że dzieci muszą przyglądać się temu wszystkiemu. Dopiero po kilkunastu latach, na początku lat 60., ta sprawa się wyjaśniła i rodzice odzyskali całe mieszkanie.

To właśnie Mokotów jest do dziś najbardziej bliską i znaną mi dzielnicą Warszawy. Znałem tam prawie każdy zakamarek. Chodziłem do szkoły podstawowej przy ul. Różanej. Tam mieliśmy swój ogródek jordanowski, gdzie zacząłem uprawiać sport: piłkę nożną, ręczną, a zimą hokej. Sport od najmłodszych lat był moją pasją.

Wtedy zacząłem również interesować się muzyką. Oczywiście była to polska muzyka rozrywkowa: Zylska, Koterbska czy Gniatkowski. Podobnie jak moi rówieśnicy próbowałem słuchać bardzo modnego wtedy Radia Luxembourg. Ustawialiśmy dodatkowe anteny, żeby sygnał był bardziej czytelny. Wtedy pomału zaczął otwierać się przede mną świat muzyki zagranicznej. Rock and roll tak bardzo mnie zafascynował, że próbowałem sam coś śpiewać. Rodzice nie byli z tego zadowoleni, bo woleli, żebym się więcej uczył. W końcu jednak ulegli i kupili mi pierwszą gitarę z przystawką elektryczną za 617 zł. Było to sporo pieniędzy.

Z Zachodu napływały w różny sposób płyty. Jeden z moich przyjaciół Marek Dąbrowski pewnego dnia przyniósł do szkoły pierwszą płytę Elvisa Presleya. Słuchaliśmy jej nawet na przerwach, wciągając w to nauczyciela od angielskiego, który tłumaczył nam teksty.

W szkole bywało raz lepiej, a raz gorzej... Niestety, muzyka tak mnie wciągnęła, że nie uczyłem się najlepiej. Miałem bardzo złe stopnie i rodzice, żeby odciągnąć mnie od tego towarzystwa, wysłali mnie na rok do Krakowa, do internatu ojców pijarów. Panował tam rygor i byłem krótko trzymany. Ale Kraków był kolebką jazzu polskiego i lubiłem wymykać się do jakichś klubów, chociaż nie zawsze się udawało.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki