Nie tylko d... mi w głowie

2008-07-25 5:20

Liroy długo wykręcał się nagrywaniem płyty i zagranicznymi podróżami. W końcu umówiliśmy się w warszawskim hotelu w porze śniadania. Wybór miejsca nie był przypadkowy. Muzyk zjadł olbrzymiego hamburgera z kurczakiem, a po wywiadzie zabrał plecak i poszedł poćwiczyć do swej ulubionej siłowni, która działa... w piwnicy hotelowego budynku.

- Za swoją pierwszą płytę zgarnąłeś w 1995 roku milion dolarów, a dziś nie masz nic. Chodzą słuchy, że wszystko przegrałeś w pokera.

- To rozwód wszystko zabrał, a potem nie wypaliły mi różne interesy. Gdybym powiedział jednak, że jestem biedny, to bym skłamał. Sprzedałem pół miliona swojej płyty, miałem długą trasę koncertową i jako 24-latek z ławki pod blokiem przesiadłem się do wygodnego domu. To był szok.

- A poker?

- W pokera gram od dzieciaka. Za komuny grało się na osiedlu z kumplami na zapałki, a dwa lata temu odkryłem teksas poker (najpopularniejsza obecnie odmiana pokera na świecie - przyp. red.). Szło mi na tyle dobrze, że zainteresowały się mną firmy pokerowe i zaproponowały współpracę.

- Po co grasz?

- To fajna, strategiczna gra. Na co dzień nie mam możliwości główkowania, a poker daje mi jasny umysł - momentalnie podejmuję decyzję.

- Poker kojarzy się z pieniędzmi...

- Z pieniędzmi kojarzy się też nam piłka nożna. Nie przesadzajmy. Namieszał "Sztos", a wcześniej "Wielki Szu". Te filmy zaszkodziły pokerowi.

- Może jeszcze powiesz, że w pokerze nie ma hazardu?

- Hazardzista przegrywa na samym początku, bo wygrywa strategia, a nie pieniądze. 2 miesiące temu byłem na zawodach w Monte Carlo. Grałem tam z 20-letnimi dzieciakami, które z tatusiami przyjechały. Ci ludzie świetnie żyją z nagród, ale to bardziej sportowcy niż hazardziści...

- A jak jest z tobą?

- Dobrze, bo nie gram pieniędzmi, których nie mam. Wiem, że to mało popularne, bo dziś Polacy żyją ponad stan, ale w pokerze to się jednak szybko mści...

- Masz szajbę na punkcie pokera? Kombinujesz, gdzie by tu zagrać?

- Szajby nie mam, ale karty w samochodzie wożę ze sobą wszędzie. Poker jest po to, żeby życie mi lepiej smakowało, a i tak największym narkotykiem jest dla mnie muzyka. Nie wyobrażam sobie, żeby to rzucić - pokera mógłbym odstawić z dnia na dzień i płaczu by nie było.

- Mówisz, że muzyka to twój narkotyk. Niedawno premier Tusk ujawnił, że popalał trawkę. Co ty na to?

- Mnie ciągle zdarza się popalać, ale nie o to chodzi. Nie jestem ani za, ani przeciw legalizacji tzw. miękkich narkotyków. Zależy mi tylko na tym, żeby ludzie dowiedzieli się jak najwięcej o marihuanie, bo wiedza w Polsce na ten temat jest zerowa. Często słyszę, że "ktoś dał sobie w żyłę marihuanę".

- Kiedyś powiedziałeś, że sława i popularność równa się darmowe drinki...

- I dalej się równa. Jeżeli ktoś mi mówi, że nikt o mnie nie pamięta, to się nawet nie złoszczę, bo wszystko, co robię, robię dla muzyki, dla moich fanów, a nie popularności. Właśnie kończę płytę. "Nie dla dzieci" będzie się nazywać...

- ...i można jej słuchać po godzinie 22?

- Bez przesady. Tytuł to taki skrót, bo przez te wszystkie lata dziwię się, że ludzie utożsamiają mnie z młodzieżą. Właśnie skończyłem 37 lat i zawsze tworzyłem dla równolatków, pisałem o swoim pokoleniu. Latka lecą. Pozmieniało się. Klub otworzyłem sobie w Ameryce, dzieciak mi się tam urodził...

- Ma amerykański paszport?

- Tak się ułożyło...

- Żeby nam kiedyś gola nie strzelił?

- (śmiech) To na szczęście córka... Nie ma tego problemu, co z tym piłkarzem Podolskim. Mogłem zostać, ale wróciłem. Kocham Polskę, wkur... się na nią codziennie, ale tu jest moje miejsce. Polska to kraj absurdów. Narzekamy na młodzież, ale to ludzie starsi są często agresywni. Z drugiej strony nie ma co się dziwić. Moi starsi krewni robotę albo już stracili, albo zarabiają grosze...

- ...ale Liroy nie da im przecież zginąć.

- U mnie w rodzinie nie ma tak, że jak wujek wrócił z Irlandii i ma kasę, to wszyscy się do niego kleją. U nas każdy musi liczy na siebie.

- Nie pomagasz bliskim? Przecież tobie się poszczęściło?

- I co z tego? Czasami sam nie mam, a jak mam, to wolę dać. Poza tym nie utrzymuję zbyt bliskich kontaktów z rodziną. Ojciec popełnił samobójstwo...

- A mama?

- Z mamą na wiele lat straciłem kontakt. Gdy ojciec nas lał, a ja mu się stawiałem, to matka ze strachu chyba mnie nie broniła. Dla mnie jako dzieciaka był to sygnał, że o mnie nie dba, a może mnie nie kocha. Potem było jeszcze gorzej, aż do momentu, gdy poznałem Asię, moją obecną kobietę.

- Co ta znajomość zmieniła?

- Dużo! Nie wychodzimy z domu zanim nie zjemy śniadania. Celebrujemy każdą chwilę razem. Nie znałem tego, bo nie miałem prawdziwej rodziny. To Asia namówiła mnie do odwiedzania matki i teraz nie mam już kłopotów z mówieniem mojej mamie, że ją kocham. A jeszcze nie tak dawno było to nie do pomyślenia.

- Nie masz nawet matury. To dla ciebie problem?

- Żaden, bo nie muszę papierem się zastawiać. Teraz w Polsce studia ma co drugi, ale pomysłów i siły przebicia zero. Mój uniwersytet to była ulica. Tam trochę inne matury musiałem zdawać. W Stanach to docenili. Gdy zobaczyli, co robię i jak dobrze mówię po angielsku, od ręki dawali mi stypendium na dobrej uczelni.

- Gdzie nauczyłeś się języka?

- W drugiej klasie mieliśmy angielski w szkole, od dzieciaka słuchałem też muzyki w Radiu Luksemburg w tym języku. Dopiero po latach mama zafundowała mi kurs. Kochałem ten język do tego stopnia, że kradłem z księgarni książki do angielskiego. Kumple dziwnie na mnie wtedy patrzyli...

- Bo oni kradli co innego?

- Skąd wiesz? (śmiech). Sam też nie tylko książki kradłem. Pamiętam ten dzień, gdy zawinąłem najważniejszą książką w moim życiu "Dialogi polsko-angielskie i angielsko-polskie". Od razu z tłumaczeniami. Czytałem ją non stop. Było warto, bo angielski bardzo mi w życiu pomógł.

- Kiedy najbardziej?

- Gdy w 1991 roku wyjechałem do Francji. Mieszkałem z Irlandczykami i Angolami. To była największa szkoła angielskiego, nawet sny miałem w tym języku. Ostatnio te wspomnienia ożyły, bo jeden dziennikarz brytyjski powiedział do mnie, że Polacy w Anglii to tania siła robocza. Przejechałem się po nim, bo w 1991 roku we Francji, na zmywakach i na budowach, siedzieli głównie Irlandczycy i Anglicy. Dorabiali u Francuzów, a dzisiaj na Polaków narzekają. Oj, krótką pamięć mają.

- Po wyprodukowaniu swojego filmu porno miałeś różne kłopoty. Zrobiłbyś go jeszcze raz? - Zawsze interesowałem się babkami i seksem i chciałem zobaczyć, jak taki film się robi. Postanowiłem pogrzebać w mrowisku, ale okazało się, że strzeliłem sobie w kolano. Akurat otwierałem w Kielcach ośrodek dla dzieci. Nie dostałem ani grosza dotacji. Tak porno zaszkodziło mojej fundacji. - A twojej rodzinie nie zaszkodziło? Masz małą córkę. Gdy zapyta ją pani w przedszkolu, co robi tatuś, to chciałbyś, żeby powiedziała: "Reżyseruje filmy porno".

- To problem tej pani, a nie mój czy mojej córki. Nie chodzę i nie kradnę, nie morduję też ludzi dla paru groszy. Nie jestem pedofilem, interesuję się dużymi kobitkami. W Polsce masz łatwiej, gdy przyznasz się, że jesteś złodziejem, niż że kręcisz filmy porno. To smutne, bo dostaliśmy wolność polityczną, a straciliśmy osobistą. A dla jasności: porno to nie jest mój najważniejszy temat. Nie myślę tylko o gołych dupach.

- A o czym myślisz? O swojej nadwadze?

- Masz coś do mnie? Nie jestem otyły. Od dziecka ćwiczę, mam rozbudowane barki i klatę, ale przez to, że jestem niski, wyglądam jak grubas. To pozory, bo jestem wysportowanym człowiekiem.

- A wystąpiłbyś w "Gwiazdy tańczą na lodzie?"

- Gdy dowiedzieli się, że dobrze jeżdżę na łyżwach, dzwonili do mnie, ale się nie zgodziłem.

- Dlaczego? Straciłeś sporo pieniędzy?

- Mam swoje zdanie na temat takich programów, ale go nie ujawnię, bo po co? Mój język jest i tak za bardzo niewyparzony. Gdyby ruszało show "Znani grają w hokeja", to nawet dziś składam drużynę i jedziemy z koksem. A tak, to wolę swoją muzykę.

Liroy (37 I.)

Właściwie Piotr Marzec. Wychował się na kieleckim osiedlu, skończył zawodówkę budowlaną. Polski raper, hiphopowiec, słynny scyzoryk z Kielc. Mieszka w Trójmieście, Warszawie, Kielcach i Chicago. Jeździ BMW, ale najczęściej czerwonym nissanem almerą. Żona Joanna Krochmalska (28 I.), córka Michelle (5 I.).

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki