Przygarnął mnie na łódkę i został moim mężem

2009-11-04 3:00

Elżbieta Zapendowska (62 l.), jurorka "Jak Oni śpiewają", kochała aktora, jednak wyszła za mąż za przyrodnika. Poznała go przypadkiem podczas wypadu na Mazury...

W Wojewódzkim Domu Kultury w Opolu założyłam studio piosenki. Wśród najbardziej utalentowanych uczniów była m.in. Edyta Górniak (37 l.). Mama Michała Bajora skontaktowała mnie z Januszem Stokłosą (55 l.) i Januszem Józefowiczem (50 l.). Przyjechali do Opola i u mnie w domu przesłuchiwali Edytę. Dla niej ważniejszy był występ w Opolu niż praca przy spektaklu, o którym wtedy jeszcze niewiele osób słyszało. Pamiętam, że oszukiwałam Stokłosę, że Edyta ma poprawkę z geografii, tylko po to, aby dotrwała do festiwalu. Dostała wyróż- nienie, a nagrodę główną otrzymała wtedy Katarzyna Skrzynecka (39 l.). Śmiać mi się chciało, bo różnica w głosie była znacząca. W końcu wywalili mnie z pracy w WDK. I nie miałam tak naprawdę z czego żyć. Wiktor Kubiak (producent musicali, 64 l.) zlecił wtedy mojej córce Oli pierwszą pracę. Miała przekonać mnie, żebym się spakowała i przyjechała do Warszawy pracować z nimi przy musicalu "Metro". Stwierdziłam, że jestem już starą babą po "40" i nie mam co się zastanawiać...

Jeśli chodzi o miłość w moim życiu, to pierwszą platoniczną była ta do Jerzego Żydkiewicza (77 l.), aktora opolskiego teatru. Chodziłam na wszystkie jego spektakle po 20 razy.

Długo nikogo nie miałam, bo w moim środowisku nie było par. Wszyscy byli sami, pewnie się w sobie podkochiwaliśmy, ale bycie razem było obciachem. Dlatego pewnie swojego męża poznałam na Mazurach. Pojechałam na żagle i nagle okazało się, że z żagli nici. Stałam sama z plecakiem i namiotem na pomoście w Mikołajkach. I wtedy wydało mi się, że jedyną możliwością pozostania tu, jest przystanie do ekipy Zapendowskiego i zamieszkanie wspólnie z nim i jego kolegami.

Poznałam go trochę wcześniej, kiedy zamawiał łódkę, choć wtedy nie zwróciłam na niego szczególnej uwagi. Zaryzykowałam. Bardzo się na mój widok ucieszył. Mieszkałam z nim i jego kumplami przez miesiąc i tak narodziła się moja wielka miłość.

Poznaliśmy się w lipcu, a w lutym braliśmy ślub. Mój mąż był przyrodnikiem, ale miał duszę artysty, choć się tego wypierał. Zdarzało się, że znikał z domu i wracał dopiero po trzech dniach. Gdy urodziła się nasza córka, spóźnił się dwie godziny do szpitala, ale jak zobaczył Olę, to płakał jak bóbr. Taki był jego urok.

Nie wytrzymaliśmy jednak ze sobą i rozwiedliśmy się, ale do jego śmierci żyliśmy w przyjaźni.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki