Sypiałam na klatce schodowej

2009-10-05 3:30

Izabellę Skrybant-Dziewiątkowską, gwiazdę Tercetu Egzotycznego, nazywa się polską Krystle Carrington, bo zdobyła sławę i pieniądze. Jej przebój "Pamelo, żegnaj" potrafił odtworzyć z pamięci sam Jacek Kuroń (70 l.). Kiedy słynny opozycjonista siedział za kratami, dostawał za to od więźniów papierosy. Tylko nam pani Izabella opowiada o tym, jak w dzieciństwie zmagała się z biedą...

Urodziłam się na wschodzie, w Łukowcu Wiszniowskim koło Stanisławowa na Ukrainie. Niestety, pamiętam stamtąd niewiele. Jakieś szczątki obrazów. Ale nigdy nie zapomnę, jak o drugiej w nocy przychodzili ludzie, którzy walili w nasze drzwi. Zabierali ojca, a gdy wracał po tygodniu, był cały posiniaczony. Wtedy nic z tego nie rozumiałam, ale po latach dowiedziałam się, że to było NKWD, a ojciec był prześladowany, bo działał w AK.

Pod koniec lat 40. rodzice musieli uciekać do Polski. Ojciec był organistą, wychowywaliśmy się więc na plebanii. Dwie siostry, dwóch braci i ja... Nie powiem, z tego powodu miałam fory, no bo wiadomo: kto jest najważniejszy we wsi? Nauczyciel, organista i ksiądz. A fory, a jakże, były mi potrzebne, bo swoje miałam "za skórką". Np. raz kolegę Józka walnęłam kałamarzem, tak, że hej! No, bo poskarżył na mnie, że ściągam! Oczywiście kałamarz był pełny, więc wszystko na niego się wylało. Bijałam się też z koleżanką Marysią o chłopców.

Uczyć się specjalnie nie lubiłam, ale wiedziałam, jak sobie radzić. Sprytem. Wykazywałam wyjątkową aktywność na lekcji, ale tylko wtedy, gdy umiałam, no i dobre stopnie sypały się.

Rodzice byli więc zadowoleni, bo zawsze dbali, byśmy wyrośli na ludzi. Tata wprowadził w domu obowiązkowe granie. Także dziś wszyscy gramy na instrumentach. Mama... Kochana mama… Była sierotą, skończyła trzy klasy szkoły podstawowej. Ale jaką mądrością życiową i jaką kulturą była obdarzona! Gdziekolwiek poszłyśmy, wiedziała, jak się ubrać, jak zachować. Kiedy byliśmy mali, pomagała ojcu zarobić na dom, szyjąc na maszynie. Pamiętam, że szyła nam nawet filcowe buty, bo byliśmy naprawdę biedni... Kiedy już uczyliśmy się we Wrocławiu, wraz siostrą i bratem wynajęliśmy pokój przy jednej rodzinie w domu przy ul. Klęczkowskiej. Pewnego dnia tata spóźnił się z zapłatą. Właściciel wyrzucił nas, mimo że prosiliśmy o dzień, dwa zwłoki. Nie mogliśmy zawiadomić rodziców, bo wtedy telefony jeszcze nie były tak powszechne. Zamieszkaliśmy więc na klatce schodowej.

Aż któregoś dnia zainteresował się naszym losem starszy mężczyzna: - Mam dwa pokoje, natychmiast się do mnie przenoście - powiedział.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki