- W serialu "Piękni i bezrobotni" po raz kolejny zobaczymy pana z duecie z Robertem Górskim, z którym pracuje już od wielu lat. Liczycie panowie jeszcze, jak długo się znacie?
- Nie. Po pierwsze dlatego, że szczęśliwi czasu nie liczą (śmiech). Mówiąc jednak poważnie, chyba wolelibyśmy nie liczyć, bo wciąż chcemy myśleć, że mamy po 30 lat, a to by musiało oznaczać, że poznaliśmy się w piaskownicy.
- Jak pracuje się z przyjacielem, którego się na dodatek zna tak długo?
- Pod pewnymi względami pracuje się przez to łatwiej, a pod innymi trudniej. Na pewno, gdy się kogoś zna i lubi, to czasem lepiej nie mówić wszystkiego wprost, żeby kolegi nie urazić. Gdy Robert coś napisze, zdarza mi się nie raz dzielić z nim swoimi uwagami, choć dla niego to musi być pewnie czasem denerwujące (śmiech). Z drugiej jednak strony, jeżeli się znamy, to też sobie ufamy w tym względzie. Wiadomo, że nikt nikogo nie wpuści na przysłowiową minę, dlatego jeśli coś, co stworzy Robert, mi się nie spodoba, to nie będę udawał, że jest inaczej. Dlatego może nie zawsze jest przyjemnie, ale jesteśmy wobec siebie szczerzy.
- Czyli, mimo upływu lat, duet nadal zdaje egzamin…
- Miejmy nadzieję, że tak, ale wyznaję zasadę, która mówi, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni projekt. Dlatego obaj mamy dużą tremę przed premierą "Pięknych i bezrobotnych", podobnie zresztą jak przed premierami nowych programów kabaretowych czy każdym odcinkiem "Uchem prezesa". W takich momentach zawsze czujemy niepewność, ale tu się właśnie sprawdza przyjaźń – bo łatwiej się z tym mierzyć z kolegą u boku niż samemu.
- Pomysłem do stworzenia "Pięknych i bezrobotnych" stał się temat na pierwszy rzut oka bardzo daleki od komedii, czyli bezrobocie i walka z kredytem. Skąd pomysł by połączyć humor z tak poważną tematyką?
- Myślę, że właśnie takie nieoczywiste połączenia są ciekawe. Poza tym im dłużej zajmuję się materią kabaretową i komediową, tym wyraźniej widzę, ludzie lubią odnajdywać się w tym, co jest im znane i bliskie. Historia dwóch braci uwikłanych w kredyt i szukających różnych zajęć, by z tym kredytem sobie jakoś poradzić, również do takich należy, ale też zależało nam na tym, aby podnosiła jednocześnie na duchu. Pokazuje, że jeśli się jest razem, z przyjacielem czy bratem, jak w przypadku naszych bohaterów, to można sobie dać radę ze wszystkim. Jest w tym serialu trochę gorzkiego humoru, ale płynie też z niego sporo otuchy. Pointa jest więc optymistyczna!
- W kontekście szczególnie trudnym okresie, w których obecnie żyjemy, taki serial wydaje się wyjątkowo aktualny. Czy taki był zamiar od początku?
- Pomysł na stworzenie takiej historii powstał jeszcze przed wybuchem pandemii, czas realizacji jest jednak zawsze dłuższy, w związku z czym dopiero teraz mógł doczekać się swojej premiery. Tak się złożyło, że trafia na antenę w takich czasach, kiedy faktycznie z tą pracą jest różnie. Dlatego, choć data premiery serialu jest zupełnym przypadkiem, mamy nadzieję, że jednak mamy nadzieję, że kolejne odcinki będą zarażać widzów optymizmem i dodawać w tych niełatwych czasach otuchy.
- Udowadniacie jednocześnie, że nawet w trudnych sytuacjach śmiech może stać się najlepszym lekarstwem. Czy są jakieś tematy, z których jednak woli pan nie żartować?
- Jeśli chodzi o członków Kabaretu Moralnego Niepokoju, to wszyscy zgadzamy się co do tego, są takie tematy, które mogą kogoś zranić i takich wolimy nie poruszać. Na przykład tych dotyczących jakichś ułomność, które nie zależą od człowieka. Nie chcemy też obrażać niczyjej wiary. Jeśli jednak chodzi o tematy obyczajowe czy polityczne, to nie ma tu miejsca na tabu, nawet jeśli kogoś takim żartem zdenerwujemy.
- Od wielu lat rozśmiesza pan polskich widzów, i wie, co z czego lubią się śmiać, a z czego nie. Czy, pana zdaniem, Polacy potrafią śmiać się sami z siebie?
- Zdecydowanie! Robiliśmy kiedyś taki skecz "Jerzyk dzisiaj nie pije". Pewne małżeństwo przychodzi na imprezę rodzinną, ale on nie pije. Każdy taką sytuację zna doskonale z życia, kiedy wszyscy piją, a temu jednemu żona nie pozwala. Pojawiają się wtedy pytania i generalnie nie ma on wtedy lekko. Zwykła sytuacja obyczajowa. Tak zwyczajna, że nie sądziłem, aby kogoś faktycznie mogła rozśmieszyć. Okazało się jednak, że ten numer miał ogromne powodzenie! Właśnie dlatego, że wszyscy się przeglądali w nim jak w lustrze. Każdy zna taką sytuację, więc widz, który siedział na widowni, widział w tym siebie czy swoją rodzinę i kapitalnie wyłapywał wszystkie podteksty. Mam też nadzieję, że takim też lustrem będą "Piękni i bezrobotni". Oczywiście życzę wszystkim, aby jak najmniej widzów utożsamiało się z doświadczeniami bohaterów.
- Wasi bohaterowie z dnia na dzień muszą wymyślić na życie plan B i nie raz się przebranżowić. Co by pan zrobił pan ich miejscu? Jest coś, co mogłoby zastąpić w pana życiu kabaret?
- Karierę zawodową zaczynałem od pracy w agencji reklamowej. To z niej się utrzymywałem na początku pracy w kabarecie. Mógłbym się więc tym pewnie zająć, gdyby była taka potrzeba. Bardzo też lubię jeździć samochodem, więc praca taksówkarza też mogłaby wchodzić w grę. Mam zresztą wiele pomysłów na życie. Zajmowałem się m.in. prowadzeniem castingów do filmu fabularnego, pracuję też teraz nad scenariuszem filmowym. Mam jednak nadzieję, że szukaniu planu B nie będzie konieczne. Kabaret to nie tylko moja praca, jesteśmy po prostu grupą dobrych znajomych - i to jest dla mnie najważniejsze. A po za tym nic mi tak dobrze nie robi, jak występy przed żywą publicznością, choć tych akurat niestety teraz nie ma. Te dwie godziny z roześmianą publicznością to niesamowita wymiana energii i tego nie da się zastąpić.
Emisja w TV:
Piękni i bezrobotni
sobota 21.05 Polsat