Monika Richardson: W szkole byłam kujonką

2011-02-07 14:00

Do szkoły, do domu, do kościoła. Dla rówieśników była niemalże świętą. Monika Richardson (39 l.), z domu Pietkiewicz, opowiada "Super Expressowi" o dzieciństwie bez mamy, która często siedziała w więzieniu.

Urodziłam się na Krzykach we Wrocławiu, tam się wychowałam. Mieszkałam w dość paskudnym bloku, ale na szczęście obok miałam przepiękny park Południowy. I jeszcze była przychodnia przy Ulanowskiego i sklep zwany Pszczółką, no i Arabeska, szkoła baletowa przy placu Solnym. To był mój świat.

Wspomnienia z dzieciństwa? Tato czytał mi "Klechdy sezamowe" Bolesława Leśmiana. Miałam wtedy 4 lata. Ale potem tato i mama rozwiedli się po raz drugi i zostaliśmy w czwórkę, czyli babcia, mama, ja i brat.

Przeczytaj koniecznie: Monika Richardson bez bielizny. Oszołomiła wdziękami salonowca

Mama była w opozycji

Babcia Ziuta to wielki kawał mojego dzieciństwa. Uwielbiała z nami grać w karty, kości. A jak przy tym oszukiwała! Szczególnie, gdy była na musiku. Wspaniale nami się opiekowała. Pamiętam, byłam kiedyś chora i poprosiłam: "Babciu, ugotuj mi kaszy". I babcia wstała i ugotowała. A ja na to: "Babciu, ugotowałaś jęczmienną, a ja chciałam gryczaną". Babcia wstała i bez słowa ugotowała drugi raz. Jak bardzo wtedy czułam się winna!

Mojej mamy często nie było w domu. W stanie wojennym działała w opozycji. Pamiętam, kiedyś przyszła po nią milicja i jeden z panów przysiadł na moim tapczanie. Filip, mój 4-letni brat wskazując na karabin, zapytał pana: "A cio to?"

Jak mama tłumaczyła nam te swoje odejścia? Po prostu. Że jest PRL, nie ma wolności, a ktoś, kto jest przyzwoity i nie boi się sprzeciwiać kłamstwu, idzie do więzienia. Nie chcę zbyt wiele mówić o mamie, bo nie chcę, by ktoś posądził mnie, że korzystam z jej legendy, ale jej przygody to jest część mojego dzieciństwa. Nie głodowaliśmy, nie byliśmy opuszczeni. Nic takiego. Gdy nie było mamy, opiekowały się nami ciotki, mieszkała z nami babcia.

Nie szalała i nie piła

Pamiętam też, że w szkole dostałam paczkę, z cebulą i szamponem pokrzywowym. Pomagał nam Kościół i może z tej wdzięczności mama ochrzciła nas, ja w tym samym dniu poszłam do I komunii. Potem przez ładnych kilka lat, w szkole podstawowej i średniej, byłam bardzo religijna. Kościół na Sudeckiej, klasztor Ojców Kapucynów, to także część mojego dzieciństwa.

Patrz też: Marek Barbasiewicz, historia życia: Ojciec nie chciał mnie oglądać

Byłam dzieckiem bardzo samodzielnym, typem kujona. Rówieśnicy postrzegali mnie jako osobę mało rozrywkową, do szkoły, do domu, do kościoła. W historii Wrocławia nie zapisałam się jako "ta Monika Pietkiewicz, co szalała i wino piła". Ale myślę, że rodzina i okoliczności dały mi silny kręgosłup, pokazały, co jest w życiu ważne. Że liczy się prawda, że nie można sprzeniewierzyć się sobie. Mam wspaniałą rodzinę.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki