Wiesław Ochman: O mało nie wyrosłem na chuligana

2010-03-01 1:10

Nie było u nas hrabiów, wszyscy mieliśmy po równo, czyli nic. Z bratem mieliśmy jedną dopinaną do butów łyżwę i rower bez pedałów - o swoim dzieciństwie Wiesław Ochman (73 l.) opowiada "Super Expressowi". Światowej sławy tenor w Dniu Kobiet będzie gwiazdą specjalnego koncertu w warszawskim Teatrze Polskim.

Wychowywałem się wśród chuligaństwa, małego i większego. Urodziłem się na przedwojennej Pradze przy Ząbkowskiej 48. Mieliśmy tam takiego Gienia, który zajmował się złodziejstwem. Nosił pistolet wycięty z dykty, napadał na papownię i żądał wydania 20 rolek papy. I jeszcze mówił, że rabuje w imię ojczyzny. Był niesamowity. Jak zabierali ludzi do Auschwitz, w tym mojego ojca, to wszyscy go prosili, żeby poszedł z nimi. Ludzie wiedzieli, że wróci i przyniesie o tamtych wiadomość najbliższym. I on, ten 16-letni chłopak poszedł! A potem uciekł z tego Oświęcimia. Ale ja do jego paczki nie należałem, bo byłem za mały.

Patrz też: Wiesław Gołas: Nie lubię ponuraków

Mam takie zdjęcie, mam 4 lata, stoję w ogrodzie i jestem taki zadowolony. Ten ogród do dziś wydaje mi się wspaniały, choć pewnie był zwyczajny. Rosły w nim kasztany, bez, dzikie róże. Obok był "labor", duży pusty plac, na którym biliśmy się. Potem był płot, za nim tartak i Dworzec Wschodni. A dalej to już nie chodziłem. Dla mnie, 4-latka, wojna była gdzieś daleko, choć oczywiście wiedziałem, że jest.

Byłem niezłym gagatkiem, jak większość kolegów. W suterenie mieliśmy bednarza, który robił balie, beczki. Gotowe wystawiał do ogrodu, by wyschły. I my na tych beczkach jeździliśmy. On zawsze mówił mojej mamie: "Pani Ochmanowa, z tych dzieciaków nic nie będzie. To są łobuzy, beczki mi zabierają". Ale pewnego razu... zebrał nas, sześciu chłopców, kupił lody i powiedział: "Słuchajcie, ludzka praca to jest to, że wy możecie żyć, jesteście ubrani. Wyobraźcie sobie, że to samo robicie waszemu tatusiowi". I myśmy to zrozumieli, więcej, zaczęliśmy mu te beczki pomagać wynosić.

Był u nas taki pan S., który ciągle był zalany. Bo Niemcy, by zniszczyć społeczeństwo, wypłacali ludziom deputat w alkoholu. Któregoś dnia sąsiadki zrobiły zebranie i poradziły jego żonie, by z nim zawsze trochę się napiła, to wtedy on przestanie. Po latach, jak już śpiewałem w operze, spotkałem pana S. Pytam go: "A jak tam żona?". A on: "Panie, tak się rozpiła, że ja przestałem pić".

Śpiewał jak anioł

Pierwsze moje występy oczywiście były na Ząbkowskiej. Stawiano mnie na stołku, ja śpiewałem "Chryzantemy złociste uśmiechnijcie się do mnie". Wszystkie sąsiadki płakały.

Kiedy już śpiewałem w Teatrze Wielkim, spotkałem naszego dozorcę, który oznajmił mi: "Słuchałem cię w radiu, to było piękne, ale tak jak śpiewałeś, mając 4 lata, to już nie dasz rady zaśpiewać". Bo mimo wszystko to było fajne miejsce, wielu miło wspomina je.

A wracając do Gienia. Stała się rzecz nieprawdopodobna. Po latach dowiedziałem się, że ktoś posądził go, że oszukuje w kartach. Gienio zarzekał się na wszystkie świętości, że to nieprawda, że nie, ale nie uwierzono mu. To wbił sobie nóż w wątrobę i wykrwawił się. Który hazardzista dziś ma taki honor?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki