Wydzieram się w łazience

2008-09-12 4:00

O ten wywiad zabiegaliśmy długie tygodnie. Jerzy Zelnik słowa dotrzymał i dotarł do orientalnej restauracji punktualnie co do minuty. Uśmiechnięty, wyluzowany, pełen dystansu do siebie. Aż trudno uwierzyć, że właśnie został emerytem...

- Czego Jerzy Zelnik, niezapomniany Faraon Ramzes XIII, szuka w polsatowskim "Jak Oni śpiewają"?

- Lubię sobie pośpiewać, a oni mi jeszcze za to płacą. Dwa w jednym. To też zabawa. Skończyłem z dyrektorowaniem Teatru Nowego w Łodzi i pomyślałem sobie, a czemu nie.

- Po co to panu?

- Każdemu aktorowi potrzeba trochę odpoczynku, rozrywki, pieniędzy... Pismaki z Łodzi pytali tak samo jak pan. 18 lat mam już dawno skończone i nie potrzebuję cudzych rad. W sprawach zawodowych jestem pokorny, ale jak się już na coś zdecyduję, to bawię się na własny rachunek.

- Widzę, że budowanie sobie pomników za życia jest panu obce.

- Tak, bo to cecha bufonów i typów zapatrzonych w siebie. Nie należę do nich, ja się w życie bawię, a poza tym do tego programu się nie wpychałem. Zaprosili mnie, a nie każdego biorą. Mam teraz różne pomysły na życie, także żeby sobie pośpiewać... Nie tylko w swojej łazience.

- Chce pan coś swoim bliskim udowodnić?

- Żona czasami na mnie krzyczy, że za bardzo wydzieram się przy goleniu. A ja lubię sprawdzić, na co mnie jeszcze stać. To są takie moje próby. Trochę uczyłem się śpiewania, kilka razy w swoim życiu zawodowym musiałem śpiewać i to jest ciąg dalszy. Dla mnie nic nowego.

- A czy nowe jest to, że większość wykonawców z "Jak Oni śpiewają?" to artyści początkujący, bez nazwiska, ludzie dla których jest pan wielkim mistrzem?

- Niektórzy mignęli mi w różnych serialach. To zdolni ludzie. Młodnieję przy nich. Mamy koleżeńskie stosunki, nie wynoszę się, że jestem jakiś aktorski nestor czy ktoś taki. Szybko się kolegujemy. Każę mówić sobie na ty.

- Złośliwcy uważają, że pracuje nad panem cała armia pomocników - nauczycieli śpiewu...

- To nieprawda. Tylko jedna trenerka śpiewu mi pomaga. Spotykamy się dwa razy w tygodniu i do boju.

- Mówi pan trochę jak człowiek pogodzony z losem...

- Bo najchętniej bym się opalał w południowej Chorwacji...

- A gdyby jutro trafił pan szóstkę w totka, to czym by się pan zajął?

- Mam zerowe powodzenie w grach liczbowych. W totolotka wygrałem najwięcej 20 zł i dlatego jestem skazany na pracę aż do śmierci. Nie mam wyjścia - zarabiam najlepiej w całej rodzinie.

- Jest pan przygotowany na medialną wrzawę, na to, że wielu dziennikarzy będzie chciało z panem porozmawiać?

- Nie lubię się fotografować i nie lubię udzielać wywiadów, ale powiedziało się a, trzeba powiedzieć i b. Nie mam czasu spotykać się co drugi dzień z prasą, bo gdybym tak robił, to moja żona by się ze mną rozwiodła. Już miałem awanturę, że do pana jadę. Jestem bardzo zajęty, bo przez te 3,5 roku bycia dyrektorem w Łodzi narobiłem sobie różnych zaległości. Teraz to nadrabiam. Natomiast bez przesady z tą wrzawą. To nie jest wydarzenie międzynarodowe, to jest lokalna zabawa.

- Uczył pan w akademii teatralnej popularnego dziś aktora Borysa Szyca. Dostrzegł pan jego talent?

- Uczyłem go prozy. Doceniłem jego odwagę i pomysłowość, ale byli też inni zdolni. Pracowałem w tym czasie m.in. z Agnieszką Grochowską, Kamilą Baar.

- Pytałem o Szyca, bo oprócz głośnych ról zasłynął też różnymi wpadkami. Skandal aktorowi pomaga?

- Trudno mi się wypowiadać. Wiem tylko tyle, że sam nigdy sobie życia nie reżyserowałem. Nie zależało mi, żeby być atrakcyjnym dla gazet zwłaszcza takich, które szukają skandalu... Przepraszam za aluzję.

- Taki z pana ideał?

- Na pewno można było mnie na czymś złapać, ale te moje skandale były nudnawe. Może coś ostro kiedyś o kimś powiedziałem, staram się być dobrym mężem, jestem gorszym ojcem. Wszystko.

- Ma pan jedną i tę samą żonę od 39 lat. To rzadkość wśród artystów. Jak to możliwe?

- Małżeństwo to bardzo ciężka próba. Wiedzą to ci, którzy się rozwodzą, ale i ci, którzy ciągle są razem. Z żoną oboje mamy silne charaktery i czasami iskrzy. Trwamy w tym związku, bo się kochamy, chociaż czasami bardzo się nie lubimy, ale stale się kochamy.

- Gdy są ciche dni, kto wyciąga rękę na zgodę?

- Nie ma takich sytuacji, że musimy się przełamywać. Czujemy, że mamy z głowy dzień, dwa i trzeba wrócić do koleżeńskich stosunków. Nie ma rady. Jesteśmy współudziałowcami w tym przedsiębiorstwie, jakim jest dom.

- Dom to dla pana chyba ważna sprawa.

- Bardzo ważna.

- Zwlekał pan z tym wywiadem, bo chodził po dachu i naprawiał rynny. Pan, taka gwiazda, nie mógł po dekarza zadzwonić?

- Lubię to! Cztery razy się budowałem. We mnie jest potrzeba, żeby nie bać się życia. Jeżeli przyjdzie wichura, pęknie rura czy zdarzy się inny kataklizm, to ja muszę umieć sobie wstępnie z tym poradzić.

- Wstępnie czy odbiera pan fachowcom chleb?

- Nie odbieram, jestem leniem, ale wczoraj się zawziąłem i rynnę naprawiłem sam. Trzeba było blachę przygiąć, chwilę pomyśleć, pokombinować. Udało się. A gdy coś naprawię, to mam prawie taką samą satysfakcję, jakbym zagrał dobrą rolę. To tak samo dobrze wykonana praca.

- Opowiada pan w wywiadach o domach, które pobudował, mieszkaniach, które kupił...

- Spokojnie. Bez tej liczby mnogiej proszę, bo jeszcze naśle mi pan jakąś kontrolę skarbową. Niech pan nie przesadza, bo jeszcze zaczną sprawdzać, skąd mam te miliony (śmiech).

- A co by znaleźli?

- Niedawno miałem 680 zł oszczędności na koncie. Słowo daję! Wyszło tak, bo po 9 latach kupiłem sobie wreszcie nowy samochód. Taka jest prawda o Jerzym Zelniku. Schodzę do dna i się odbijam. Na szczęście mam szansę się odbić. Dzięki ci losie, że mi na to pozwalasz.

- Trzyma się pan znakomicie. Jak pan dba o formę?

- Czuje się wciąż młodo. Dlaczego? Nie przepalam i nie przepijam życia.

- Zero wódeczki?

- Nie. Uwielbiam alkohol.

- Wieczorem whisky?

- Nie, whisky jest dla mnie za mocna. Wolę gin z tonikiem, a zwłaszcza naleweczki domowej roboty. Żona robi je świetnie. Palenie rzuciłem 25 lat temu, bo poczułem że mi utrudnia życie.

- A co panu w życiu pomaga?

- Wychował mnie sport. Dziś mówię dzieciakom w szkołach, gdzie mam spotkania, że jeżeli będą cherlakami, to tak im zostanie, będą słabi zawodowo, nie poradzą sobie z konkurencją. Nawet gdy upadną, muszą podnieść się i walczyć. Nie ma rady. Takie jest życie. Nie oszczędzałem się. Żyłem niesamowicie intensywnie. Biegłem do teatru, a po powrocie rąbałem drewno i kopałem rowy.

- W niedzielę kończy pan 63 lata. Czego mogę panu życzyć?

- Żebym zachował entuzjazm i zdrowie, które mam, i dziewczynki, wnuczki może mi pan życzyć. To moje wielkie marzenie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki