Legenda wrocławskiej sceny alternatywnej lat 80. i 90. - tak określił Mariusza Janiaka przyjaciel, Zbigniew Szczęsny. Przypomniał on, że "Kajtek" grał w wielu punkowych składach, od Los Loveros i Serpent Beat po kultowy Sedes, a także w efemerycznych projektach, które współtworzyły ducha tamtych lat. Dodał, że muzyk zmagał się z poważną wadą kręgosłupa, lecz perkusja dawała mu napęd i radość, nawet kiedy choroba coraz mocniej dawała o sobie znać.
"Kajtek" w muzyce znajdował napęd
Mariusz Janiak zapisał się w historii jako współzałożyciel wrocławskiego zespołu Sedes. W 1980 r. wraz z wokalistą Janem "Młodym" Siepielą, gitarzystą Adamem "Kucharzem" Zalewskim i basistą "Kuflem" założył kapelę, która szybko zdobyła sławę na festiwalu w Jarocinie. Ich buntownicze koncerty z początku lat 80. przeszły do legendy. Po kilku latach drogi muzyków się rozeszły, a w 1985 r. Kajtek wraz ze Sławomirem Celejem stworzyli projekt Program 3.
Choć Janiak cierpiał na ciężką wadę kręgosłupa, był motorem napędowym sceny. Przyjaciele wspominają, że potrafił siedzieć za bębnami do ostatniego bisu, nawet gdy kręgosłup się buntował. Szczęsny w swoim pożegnaniu podkreślił, że:
Mariusz miał ciężką wadę kręgosłupa, co nie pomagało mu w życiu, ale w muzyce znajdował napęd i radość.
Fani punk rocka pogrążeni w rozpaczy
Wiadomość o jego śmierci poruszyła nie tylko wrocławian. Media przypominały archiwalne zdjęcia z Jarocina i wywiady, w których opowiadał o pasji i buntowniczej młodości. Fani ponownie sięgnęli po płyty Sedesu, by oddać hołd perkusiście.
Śmierć Mariusza "Kajtka" Janiaka zamyka ważny rozdział w historii polskiego punku, ale pamięć o nim pozostanie z nami na zawsze. Wrocław i Jarocin straciły jednego z bohaterów, ale jego postawa przypomina, że pasja potrafi zwyciężyć z bólem. Współtwórca legendarnego zespołu pozostanie ikoną, która inspirowała i będzie inspirować kolejne pokolenia muzyków.
Janiak grał do końca
Przyjaciele wspominają go jako tytana pracy i dobrego ducha zespołowych prób. Zbigniew Szczęsny wyliczał kolejne projekty, w których zostawiał swój rytm, ale i to, że po próbach zawsze mówił o marzeniach. Dla młodszych muzyków był mentorem, który pokazywał, że w muzyce liczy się serce, nie ból pleców. Ostatnie lata spędził z dala od sceny, lecz do końca interesował się punkową młodzieżą. Jego rytm zostanie z nami.
Zobacz także: Pilne! Nie żyje gwiazdor disco polo! Mr Dave miał tylko 32 lata