Gwiazdor "Zakochanych po uszy" szczerze o miłości. Jego ukochana też jest aktorką [WYWIAD]

2019-04-15 17:10

Dzięki roli w serialu "Zakochani po uszy" zdobył ogromną popularność. Ale Michał Meyer nie tylko jest aktorem. Ostatnio można oglądać go w roli prowadzącego show „Comedy Club”. Przystojny gwiazdor w rozmowie z "Super Expressem" zdradza jak przygotowywał się do nowego, zawodowego wyzwania, jak radzi sobie z popularnością i hejtem, a także czy jego serce jest zajęte.

Michał Meyer

i

Autor: Comedy Central Michał Meyer

Masz na swoim koncie wiele ról filmowych i serialowych, ale dopiero teraz zrobiło się o tobie głośno. Jak sobie radzisz z popularnością?
Myślę, ze przyszła do mnie w dobrym momencie. Przez 11 lat od skończenia szkoły zagrałem różne role, robiłem parodie, grałem w teatrze. Teraz, kiedy w związku z rolą w „Zakochanych po uszy” jest o mnie głośniej, mam bagaż rzeczy, którymi mogę się podzielić. Na planie serialu dobrze się bawię. Mam wokół siebie fantastycznych, zdolnych ludzi, więc czego chcieć więcej. Jestem na takim etapie, że poza efektami pracy doceniam również jakość czasu w niej spędzonego. W końcu to on stanowi dużą część naszego życia.

Umówmy się, ten serial nie jest wyjątkowo ambitny, ale wciąga.
- Czyli spełnia swoje zadanie. Jestem przeciwnikiem dzielenia rozrywki na: wysoką, niską czy niegodną. Przede wszystkim wolę pracować i się rozwijać, a ten serial daje mi do tego duże pole i frajdę. Uważam, że wszystko jest dla kogoś, a ten serial ma wciągnąć widza, rozluźnić go. Jeśli spełnia swoje zadanie, to super. Trzeba się starać robić to, co się robi, najlepiej jak się da. Poza tym doceniam możliwość pracy w różnego typu przedsięwzięciach.

A sam jesteś fanem seriali?
- Tak. Szczególnie tych zamkniętych, kilkuodcinkowych.

Nie bałeś się, że rola w „Zakochanych po uszy" cię zaszufladkuje?
- Trochę się bałem, ale potem stwierdziłem, że mam już na swoim koncie wiele innych ról. Poza tym w dzisiejszych czasach nie jest tak łatwo o zaszufladkowanie, jak kiedyś. Co chwilę powstają nowe produkcje, które pozwalają aktorom zaskakiwać widzów zupełnie innymi wcieleniami, nowymi twarzami.

Z tego co wiem, masz na swoim koncie nie tylko role filmowe. Zostałeś też prowadzącym stand-upowego show „Comedy Club”. Jak odnajdujesz się w tej roli?
- Pierwszy raz jestem prowadzącym, więc cieszę się, że widzowie mogą już oglądać program i sami ocenić, jak odnajduję się w tej roli. Przede wszystkim nie chciałem „ukraść” tego show. Poza tym byłoby to trudne, bo pojawia się tam wielu naprawdę dobrych komików. Starałem się dobrze wykonać swoje zadanie m.in. utrzymując odpowiedni poziom energetyczny między występami. Jako prowadzący pilnowałem, żeby komicy mieli dobrze rozgrzaną widownię.

Jak myślisz, dlaczego wybrano akurat Ciebie?
Chyba dlatego, że ostatnio dałem się bardziej poznać z działalności komediowej przez „SNL Polska”, czy „Drunk History”.

Przygotowywałeś się do tego wyzwania, czy poszedłeś na żywioł?
Całkowite pójście na żywioł w tym przypadku mogłoby się nie udać. Program nagrywany był na żywo z udziałem publiczności, dopiero później materiał zmontowany został w odcinki. Musieliśmy zmieścić się w określonych ramach czasowych, a prywatnie jestem osobą, która lubi popadać w dygresję i zdarza się, że troszeczkę mi się to rozlewa. Bywam jak Wisła w 2010 roku, dlatego mamy scenariusz, żeby potem dało się to posklejać.

Wcielałeś się w niezliczone role: od Ryszarda Petru, przez Kubę Wojewódzkiego i Roberta Lewandowskiego. Myślisz, że któryś z nich widział twój występ?
- Widzieć pewnie mogli, ale nie znam ich opinii. Jedyną osobą, która się do mnie zwróciła po tym, jak ją sparodiowałem, był Tomasz Kammel. To miało miejsce jakieś osiem lat temu. Parodiowałem go w programie „Szymon Majewski Show". Powiedział mi wtedy, że jest mu bardzo miło i że naprawdę się uśmiał. Wykazał się wielkim dystansem.

Rola aktora wymaga poświęceń. Gdyby kazano ci przytyć do roli 40 kilogramów, zrobiłbyś to?
- To jest ciekawe pytanie. Widzowie lubią spektakularne metamorfozy. W Hollywood takie role często nagradza się Oscarami. Także super, bardzo chętnie! Pytanie tylko, jaka byłaby to rola, u kogo i czy miałbym profesjonalną pomoc i asystę w przygotowaniach, ponieważ tu w grę wchodzi zdrowie.

W Polsce z takich metamorfoz słynie Patryk Vega. Zagrałbyś u niego?
Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym, ponieważ nie proponował mi roli. Mówiąc szczerze, nie oglądałem też jego ostatnich filmów. Myślę, że jest ich dużo i szybko powstają, chyba za szybko, żeby tak łatwo dało się to nadrobić.

Pewnie jak każdą osobę publiczną i Ciebie dotyka krytyka. Przejmujesz się nią?
- Internet jest takim miejscem, w którym większość wygłaszanych opinii to nie jest przemyślana krytyka, tylko często okraszone jakimś osobistym stosunkiem osądy, napisane przez ludzi, którzy mają coś do powiedzenia na każdy temat. Mam szczęście, bo mocnych batów nie dostaję. Nie da się podobać wszystkim i zadowolić każdego. To niezdrowe żeby martwić się tym, co ma do powiedzenia na twój temat każdy anonimowy człowiek. Myślę, że na opinii bliskich ludzi zależy mi najbardziej.

Mało jest w mediach informacji na twój temat. Jaki jesteś prywatnie?
- Nie mam potrzeby dzielenia się swoim życiem prywatnym. Lubię podróżować, uprawiać sport. Raz na jakiś czas coś sobie wkręcam. Dwa lata temu na przykład wymyśliłem sobie, że chcę się nauczyć stania na rękach i sobie tak staję raz na jakiś czas. Postanowiłem też, że nauczę się rysować, ale na razie poprzestałem na kupnie książki. Uwielbiam również sprawiać sobie przyjemność jedząc dobre rzeczy.

Twój serialowy bohater jest zakochany po uszy. A Ty?
- Jestem zakochany. Z Magdą jesteśmy razem już parę dobrych lat. Można nas było razem zobaczyć w filmie „Miasto 44".

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki