Joanna Senyszyn

i

Autor: PAPARA07, Archiwum prywatne Joanna Senyszyn

„Nie chodziliśmy do kościoła"

Wielkanoc z babcią, mamą i psem Szlemikiem. Joanna Senyszyn wspomina dzieciństwo

2025-04-20 8:30

Wielkanoc to dla niej nie msza ani święconka w kościele. To wspólna podróż pociągiem z Gdyni na Lubelszczyznę, pies o brydżowej duszy, gwarna kolacja i cicha obecność tych, których już nie ma. Joanna Senyszyn w rozmowie z „Super Expressem” wraca do świąt z dzieciństwa – takich, które miały smak życzliwości, prostoty i rodzinnego ciepła.

Podróż w czasach bez miejscówek

Ponieważ moja mama miała trzy siostry, święta wielkanocne zawsze spędzaliśmy u jednej z nich – w Lublinie lub w Opolu Lubelskim – opowiada Joanna Senyszyn. 

Z perspektywy dziecka to była wielka wyprawa. Z dzisiejszego punktu widzenia – niemal ekspedycja.

– To była cała wyprawa z Gdyni, bo wtedy nie było dobrych połączeń pociągowych. Jechałyśmy z przesiadką przez Warszawę, a do Lublina – bez miejscówek – trzeba było wręcz walczyć o miejsca - wspomina.

W tej wyprawie nie było jednak miejsca na narzekanie. Jechała z bliskimi: mamą, babcią, a także z psem. Nazywał się Szlemik. Dlaczego?

– Jechałam z mamą, z babcią i z moim psem, pekinczykiem Szlemikiem. Nazywał się tak, bo mama była zapaloną brydżystką. - opowiada ze śmiechem.

Pamięć o ludziach, którzy wtedy się uśmiechali

To, co najmocniej zapadło w pamięć profesor Senyszyn, to życzliwość ludzi. Coś, czego dziś coraz częściej brakuje, szczególnie w pociągach, w polityce, w mediach społecznościowych.

– Ludzie wtedy byli dla siebie życzliwi. Starsza pani, dziecko, pies – jakoś zawsze zdobywałyśmy miejsce - relacjonuje.  

Ten prosty obraz ma w sobie coś magicznego. Dziś nikt nie pamięta, kto siedział obok. Ale pamięta się uczucie – że nie było się samym. Że ktoś ustąpił, podał rękę, uśmiechnął się. Na dworcu już czekali krewni. Święta zaczynały się właściwie od powitania na peronie.

„To moje pierwsze święta bez męża”. Senyszyn o stracie, miłości i politycznym testamencie

Święta świeckie, ale prawdziwe

Joanna Senyszyn nie ukrywa swojego światopoglądu. Od dzieciństwa nie chodzi do kościoła. Ale Wielkanoc miała w jej domu swoje stałe miejsce – choć z zupełnie innym znaczeniem.

– Babcia, która była bardzo religijna, szła do kościoła, a w domu – mimo że mama nie była wierząca – zachowywaliśmy tradycję: koszyczek, wspólne śniadanie. - mówi Senyszyn. 

Tradycja nie oznaczała religijności. Oznaczała wspólnotę. Przestrzeń, w której każdy mógł być sobą, niezależnie od przekonań.

– Dzieci się bawiły, a dorośli mogli wreszcie spokojnie porozmawiać - dodaje z nutą melancholii. 

Nie było oceniania. Nie było kłótni o politykę, wiarę, światopogląd. Byli ludzie, którzy się znali, kochali, szanowali. To wystarczyło.

Świąteczna lekcja ponad podziałami

W tej rodzinnej opowieści Joanny Senyszyn wybrzmiewa dziś coś więcej niż nostalgia. To polityczne przesłanie bez politycznego tonu – że Polska może być wspólna, mimo różnic. Że stół może łączyć, a nie dzielić. Święta z Szlemikiem i babcią to nie tylko wspomnienie. To model świata, za którym wielu dziś tęskni. To również symboliczna droga, która prowadzi Senyszyn aż do kandydowania w wyborach prezydenckich 2025. W czasach pełnych agresji i podziałów, jej historia przypomina o innej Polsce – tej ciepłej, codziennej, przy stole.

Rozmawiała Weronika Fakhriddinova

Poniżej galeria zdjęć: W takich warunkach mieszka Joanna Senyszyn

Polityka SE Google News
Express Biedrzyckiej - Krzysztof Kwiatkowski | 2025 04 17

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki