Powstanie Warszawskie. "Gorąco wierzyliśmy w zwycięstwo"

2014-08-06 0:56

W Powstaniu Warszawskim nastolatki walczyły ramię w ramię z żołnierzami. Choć przez AK-owców czasem byli nazywani pętakami, w ogóle się tym nie przejmowali. Tak jak Aleksander Zubek "Julian" (86 l.), który jako 16-latek był ważnym ogniwem "Odwetu".

Walczył na Mokotowie i w Śródmieściu, gdzie przy Noakowskiego uwiecznili go powstańczy kronikarze.

Gdy wybuchła wojna pan Aleksander miał lat 11. Pochodził z rodziny wojskowej, więc naturalnie związał się z Armią Krajową. Powstanie zastało go na Mokotowie, potem został przesunięty na Śródmieście. - Mieliśmy posterunek w domu przy Noakowskiego, który był silnie ostrzeliwany z terenu Politechniki, gdzie stacjonowali Niemcy. Okna były zabarykadowane ze strzelnicami skierowanymi na teren Politechniki - opowiada pan Aleksander. - Dostałem rozkaz podmienić chłopaka, bo przynieśli jedzenie. Przed odejściem zostawił mi mausera i ostrzegł, żebym uważał na niemieckiego snajpera. Zajrzałem raz ostrożnie, potem drugi raz i widziałem, że między ruinami przesuwają się szkopy. Zaczaiłem się i próbowałem któregoś ustrzelić, raz mi się chyba udało - wspomina. Gdy wrócił kolega, opowiedział mu, co się działo i ostrzegł. - Kiwnął głową, że rozumie, przyłożył oko do strzelnicy i tak został, martwy. Strzału snajpera nawet nie słyszałem. Pamiętam, że popłakałem się, jak go znosiliśmy - opowiada.

Zobacz: Powstanie Warszawskie 1 sierpnia 1944. "Żałuję, że nie zrobiłem więcej zdjęć"

Pan Aleksander wspomina, że podczas Powstania uzbrojenie było nędzne - głównie granaty i butelki. - Był u nas jeden KBK z rozbitą kolbą okręconą szmatami i wsuniętą w skarpetkę, by się to trzymało. Ale duch był bojowy. Jeszcze gorąco wierzyliśmy w odsiecz i zwycięstwo - opowiada z uśmiechem. Żołnierze nie mieli co jeść, więc wraz z dwoma kolegami poszli kopać na działki na Polu Mokotowskim kartofle. - Poszło nas trzech: "Budda", "Sowa" i ja. "Sowa" miał wisa, a my worki. Nagle nadeszło trzech Ukraińców, ich okop był tuż zaraz. Nie widzieli nas, bo przywarliśmy do ziemi. Może by i przeszli, ale "Sowa" nie wytrzymał i rąbnął jednego z tego wisa - opowiada. Rozpętała się strzelanina. - Takiego pietra dawno nie miałem, przewróciłem się jak długi na tym zastrzelonym Ukraińcu, a jego bergman sam mi wlazł w ręce. Wróciłem bez kartofli, ale z peemem. Nie cieszyłem się nim długo, ale na Noakowskiego o jeden PM było więcej - dodaje z dumą.

Pan Aleksander jest wciąż bardzo aktywny. - Codziennie ćwiczę półtorej godziny na siłowni. Nie są to duże ciężary, ale ważne jest, żeby się ruszać - mówi. - Staram się też aktywizować swoich kolegów z oddziału, ale na razie chodzę sam - opowiada.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki