WARSZAWA: Szpital BRÓDNOWSKI chciał na mnie zarobić

2012-10-01 16:16

Trzeba mieć zdrowie, żeby chorować! To absurdalne hasło coraz częściej staje się smutną prawdą. Przekonała się o tym Monika Wieczorek (19 l.), która od lat choruje na serce. Szpital Bródnowski przyjął ją na jednodniowe badania, ale rozłożył je na... dwa tygodnie! Kto ma interes w męczeniu pacjentów? Oczywiście szpital, który za każdy dzień pobytu pacjenta dostaje refundację.

- Od dawna mam problemy z sercem. Zdarza się, że kilka razy w miesiącu tracę przez to przytomność - mówi Monika Wieczorek (19 l.) Skierowanie na jednodniowe badania pacjentka dostała do Szpitala Bródnowskiego. - Pojawiłam się tam w maju, pokazując skierowanie z Legionowa. Odesłano mnie z powrotem. Takich podejść miałam sześć - opowiada Monika, pokazując kolejne kwitki. W końcu, po miesiącach chodzenia od drzwi do drzwi, udało się. Dziewczyna dostała skierowanie. - Ale oniemiała, gdy usłyszała, że na echo serca musi czekać 4 dni, a na pozostałe badania aż 2 tygodnie! Oczywiście leżąc plackiem w szpitalu. - Płakałam, pytając, dlaczego muszę tyle leżeć, skoro badania miały być jednodniowe. Lekarz oznajmił mi, że nie ma sprzętu, a pacjentów jest dużo. Nie chciał się również zgodzić, by pojawiła się w szpitalu w dniu pierwszego badania. - Zrezygnowałam. Muszę się przecież uczyć, a nie leżeć tygodniami w szpitalu bez żadnej przyczyny - oburza się Monika. - Na termin realizacji świadczenia wpływ ma określenie przez lekarza pilności jego przypadku. Również lekarz decyduje o długości okresu hospitalizacji pacjenta - tłumaczy dziwną sytuację Agata Skretowska z Biura Rzecznika Praw Pacjenta. Sam szpital nie chce jednak komentować podjętych decyzji. A wyjaśnieniem jest oczywiście fakt, że za każdy dzień pobytu chorego szpital dostaje pieniądze (rozliczanie odbywa się na podstawie stawki ryczałtu dobowego). A gdy nie ma przy pacjencie roboty, wówczas można mówić o czystym zysku.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki