Super Historia 28.01.2019

i

Autor: Tadeusz Wackier FORUM

Cała sala śpiewa z nami... Karnawał w PRL

2019-01-24 10:06

Karnawał w PRL był doskonałą okazją ku temu, by pokazać jak naród się cieszy, bawi, tumani i swawoli. Lud pracujący upojony „najlepszym na świecie” radzieckim szampanem ochoczo zaprzeczał burżuazyjnej balowej etykiecie.

Organizacją balów państwo zajmowało się chętnie i z entuzjazmem. W karnawale zakłady pracy zapraszały się nawzajem. Chłopi gościli robotników, robotnicy chłopów. Chłoporobotnicy balowali u artystów. W Polsce od lat 50. do 80. bale karnawałowe odbywały się w miastach dużych i małych, oraz na głębokiej prowincji, gdzie w nieogrzewanych remizach tańczono w kozakach i gumofilcach, a z braku toalety makijaż poprawiano śniegiem.

Anielski włos się niesie

Prominenci tańczyli na parkietach sal balowych najlepszych dewizowych hoteli. Robotnicy i niżsi rangą pracownicy fabryk i urzędów musieli zadowolić się salami kameralnymi przy zakładach pracy. Domy kultury, restauracje, nawet niewielkie lokale gastronomiczne ociekały w karnawale anielskim włosiem z odzysku po rozebraniu choinki oraz barwnymi girlandami z krepiny. Biurowe dziurkacze pracowały pełną parą, by z kartek w kratkę lub w linie wyczarować konfetti. Serpentyny oraz lusterka z gwiazdami powojennego kina były wykupywane z kiosków na długo przed sezonem. Bez nich nawet bardzo udany bal był mniej udany – publiczne przypudrowanie noska czy przyczernienie brwi, to był szyk! Na parkiecie nikt nie miał prawa marudzić. Narzekanie w socjalistycznej ojczyźnie na socjalistyczną rozrywkę było niestosowne. Bale organizowane w lokalach gastronomicznych i domach kultury były biletowane, a nawet niekiedy zadatkowane. Spóźnienie się na taką imprezę, z miejscem przy stoliku na nóżkach z drucianego pręta, oznaczało, że trzeba będzie przetańczyć całą noc bez spoczynku, ewentualnie podpierać ściany.

Super Historia 28.01.2019

i

Autor: Eustachy Kossakowski FORUM

Schabowy, nie raz!

Karnawałowe menu było tradycyjne dla PRL, ale egzotyczne, jeśli chodzi o bale w ogóle. Obejmowało przede wszystkim schabowego na zimno, nóżki w galarecie na ciepło (z braku miejsca w lodówce) oraz dodatki: chleb i kajzerki. Śledź był rarytasem, zwłaszcza taki wykwintny, z majonezem i siekanym kiszonym ogórkiem. Bigos i grzybki doskonale robiły na kaca i jedzone nad ranem przywracały pełną rezerwy równowagę między robotnikami zbratanymi z kierownictwem i dyrektorstwem oraz ich małżonkami. Posiłki miały być przede wszystkim zakąską do czystej wódki. Za popitkę służyła słodka oranżada. O deserach raczej nie myślano. Zdarzało się, że na stoły wjeżdżały po prostu pączki w formie piramid i stosy talerzyków. Jeśli komuś bale organizowane przez zakład pracy czy restauracje nie wystarczały, mógł bawić się jeszcze na prywatkach. W okresie karnawału zarówno młodzi, jak i nieco starsi, chętnie zapraszali gości do domu. Specjalnie na tę okazję dekorowali mieszkania balonami i serpentynami. Na takie domówki każdy przynosił coś do jedzenia. Prym wiodły własne przetwory, sałatka jarzynowa, jajka w majonezie i krokiety z barszczem. Tańczono przy muzyce z płyt winylowych. Było głośno, sąsiedzi walili do drzwi, ochłonąć i odetchnąć od dymu wychodziło się na klatkę. Milicja interweniowała kulturalnie, można powiedzieć wyjątkowo, brutalność zostawiając na inne okazje.

W pudle w tany

Bardzo modne były bale przebierańców. Ponieważ z materiałów mogących służyć sporządzeniu karnawałowego stroju, najłatwiej dostępny był karton, przebierano się np. za budynki. Parę lat obowiązywał „trend pałacowy”, czyli przebranie za Pałac Kultury i Nauki. Tańczyć w nim się nie dało, czubek przebijał balony, ale zadawało się szyku. Socjalistyczna prasa doniosła, że np. 1970 rok Warszawiacy przywitali na 200 balach. Wszystkie większe sale, nie wyłączając hal sportowych, były zaadoptowane na potrzeby sylwestrowiczów. Panie miały nie lada problem, żeby sprostać sylwestrowemu wymogowi błyszczenia. Jeśli którejś nie stać było na zakup farbowanych strusich piór i cekinów w komisie, musiała podeprzeć się siutarzem. Nie wiedzieć czemu, każda PRL-owska pasmanteria posiadała zapas lśniącej tasiemki, dzięki której można było podrasować zgrzebną sukienkę, przerabiając ją niemal na suknię. Poza tym był jeszcze błyszczący, niemnący lureks. Ponieważ z założenia miał służyć spontanicznej, domowej produkcji flag i transparentów, dostępny był głównie w kolorach białym i czerwonym. Ale łatwo dawał się farbować za pomocą „Kakadu” - nieocenionej farbki do tkanin. Lureks z siutarzem dobrze współgrały, doskonale sprawdzając się we wszelkich układach tanecznych. Za to nawet najbardziej elegancka toaleta od ciotki z USA traciła nieco uroku po przypięciu kotyliona z krepiny.

Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej

Kiedy przebrzmiały toasty, popękały balony, pozamiatano sale balowe, a w izbach wytrzeźwień zasnął ostatni klient nieprzywykły do mieszania bąbelków z wódką, w gazetach i telewizyjnych montażowniach zaczynała się ciężka praca. Po każdej karnawałowej niedzieli skacowany kraj musiał się dowiedzieć z prasy, dziennika i kroniki, że było pięknie, godnie, elegancko, radośnie i optymistycznie. Pokazywano urywki balów, pierwszych sekretarzy całujących włókniarki i konfetti na krzepiących transparentach, które zapewniały że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki