Chłopiec URATOWAŁ jednego TONĄCEGO kolegę, na drugiego NIE STARCZYŁO MU SIŁ

2012-07-09 4:00

Kąpiel w opuszczonej, zalanej wodą żwirowni była najgorszym pomysłem w krótkim życiu trzech kolegów ze wsi Szlasy-Łopienite (woj. podlaskie). Zmęczeni upałem chłopcy brodzili w wodzie do kolan, gdy nagle najstarszy z nich, Grześ Choiński (†12 l.), wpadł w głębinę i zaczął się topić. Chwilę potem jego los podzielił Mateusz (9 l.). Najmłodszy, Adaś Śleszyński (7 l.), zdołał wyciągnąć z topieli 9-latka, ale na uratowanie Grześka zabrakło mu już siły.

Adaś Śleszyński nie zapomni tego dnia. Razem z kolegami - Mateuszem i Grzesiem - bawili się na podwórku. Słoneczny żar lał się z nieba, nic dziwnego zatem, że chłopcy zapragnęli ochłody. - Grzesiek wymyślił, żebyśmy popływali - wspomina Adaś. Wybrali się do sąsiedniej wsi, Śliwowo-Łopienite, na teren zalanej wodą żwirowni. Brodzili w płytkiej wodzie, gdy nagle Grzesiek stracił grunt pod nogami. Wpadł w głęboką na ponad dwa metry podwodną pułapkę. Mateusz (9 l.) próbował wyciągnąć kolegę, ale i on zaczął się topić. Na szczęście 7-letni Adaś zachował zimną krew. Zanurzył się w wodę po piersi, podał rękę Mateuszowi i pomógł wydostać się z głębiny.

Grześka już jednak nie mógł uratować. - Nie miałem siły i nie mogłem go dosięgnąć - pochlipuje 7-latek. Przerażeni chłopcy wrócili do wsi po rodziców, jednak zanim ci dotarli na miejsce tragedii, 12-latka nie było już widać - jego ciało wyłowił kilka godzin później płetwonurek ze straży pożarnej. - Mogli utonąć wszyscy trzej - mówi drżącym głosem tata dzielnego 7-latka Cezary Śleszyński (38 l.). - To nasza wina, bo mamy dużo pracy i zbyt mało czasu dla naszych dzieci - bije się w piersi męż-czyzna.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki