Jeszcze kilka lat temu Justyna Z. była spokojną i stateczną mieszkanką wsi pod Sulęcinem w Lubuskiem. Miała uroczą córeczkę, rodzinę. I nagle diabeł w nią wstąpił. Zaczęła pić. Dziecko jej odebrano. To jeszcze bardziej rozwścieczyło Justę, bo tak o niej mówiono. Jak przyznają jej bracia, pomimo drobnej postury silna była koszmarnie. Jedną ręką potrafiła podnosić ważący kilkadziesiąt kilogramów konar drzewa. Pewnie dlatego zatrudniła się jako drwal w lesie. Od tego czasu we wsi nazywano ją ,,Zuluską''. To od nazwy firmy zatrudniającej takich siłaczy - Zakładu Usług Leśnych. Kiedy pracowała, rżnąc drzewa, w domu czekał na nią jej nowy kochanek. Kruchy i drobny rencista Mirek. Był spokojnym chłopiną, dumnym, że wybrała go taka młódka. I myślał, że ją utemperuje. Przeliczył się. Justa miała coraz większe wymagania i wyrażała je nader energicznie. Sąsiedzi coraz częściej zgłaszali policji odgłosy awantur, do których dochodziło w mieszkaniu na osiedlu Rychlik.
No i w końcu doszło do tragedii. Kiedy Mirosław zasnął, w pijanym widzie Justyna postanowiła ostatecznie rozwiązać swój związek i powrócić do mieszkającego na rogatkach wsi poprzedniego kochanka, jej rówieśnika. Ten niejeden raz mówił, że na nią czeka. Chwyciła więc w rękę nóż i... poderżnęła gardło Mirkowi. Bez mrugnięcia okiem i sprawnie, jakby leżała przed nią kłoda, a nie kochanek. Zbroczona krwią pobiegła do sąsiadów, powiedziała, że znalazła rannego Mirka w łóżku i nie mogła mu już pomóc.
Nie czekając na przyjazd mundurowych, uciekła do należącego do Mirosława drugiego mieszkania w pobliskim bloku. Tam zatrzymali ją policjanci. Kobieta przyznała się do zbrodni. - Za zabójstwo Justynie Z. grozi kara nie mniejsza niż osiem lat więzienia aż do dożywocia włącznie - mówi Roman Witkowski z Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim.
Kanibalizm w Szczecinie! Zamordowali, usmażyli i ZJEDLI kolegę!