Niemieckie elity popierają Erikę Steinbach

2009-03-25 8:00

Piotr Semka polemizuje z wczorajszym tekstem Sebastiana Bickericha, w którym publicysta "Der Tagesspiegel" twierdził, że większość Niemców nie wie, kto to jest Erika Steinbach.

"Super Express": - W opublikowanym wczoraj wywiadzie publicysta "Der Tagesspiegel", Sebastian Bickerich, powiedział "Super Expressowi", że Erika Steinbach nie jest szczególnie rozpoznawalna przez niemieckie elity i całość niemieckiego społeczeństwa. Jak pan to skomentuje?

Piotr Semka: - Nie zgadzam się z tym poglądem. A już na pewno nie da się zaprzeczyć, że Erika Steinbach jest coraz bardziej rozpoznawalna. Czyli kieruje się nie w stronę marginesu, lecz w stronę centrum niemieckiego życia publicznego.

- Sebastian Bickerich twierdzi, że kojarzy ją 10 do 20 proc. Niemców...

- W ciągu ostatnich lat kilka razy była bohaterką czołówek "Bilda" - gazety o największym nakładzie w Europie. W jej obronie występują trzy najpoważ-niejsze dzienniki: "Die Welt", "Frankfurter Allgemeine Zeitung", "Sueddeutsche Zeitung".

- Na łamach tych gazet publikowano też inne opinie na jej temat...

- Oczywiście, pewne zniuansowanie było. Ale stali komentatorzy bardzo wyraźnie stanęli po jej stronie. Widzimy więc, że nie jest to postać, wobec której wzrusza się ramionami. Ale znacznie poważ-niejsze jest to, że zyskała bardzo silne poparcie polityczne. Popiera ją np. wielu baronów CDU, którzy zazwyczaj są premierami landów. To wpływowi politycy, którzy kiedyś zastąpią Angelę Merkel - i chyba szybciej niż później. Jeszcze kilka lat temu zjazdy ziomkostw były traktowane jako pielęgnowanie wymierającego elektoratu, zaś dziś poważni politycy - jak np. chadecki premier rządu Bawarii, Horst Seehofer - bardzo wyraźnie deklarują poparcie dla działań Eriki Steinbach.

- Musi być to odpowiedź na jakieś zapotrzebowanie...

- Sympatyzowanie z poglądami Eriki Steinbach to w dzisiejszych Niemczech forma podkreślenia dumy narodowej i tego, że skończyło się klękanie przed historią i posypywanie głowy popiołem. W Niemczech zauważa się każdą ostrą wypowiedź, która padnie w Polsce na temat Eriki Steinbach, a nie zauważa się albo się wybacza jej ostre wypowiedzi na temat Polaków. Jej postać stanowi pretekst do pokazania, że Niemcy mają swoją dumę. Moim zdaniem Erika Steinbach nie zasługuje na to, aby być takim elementem niemieckiego poczucia godności.

- Ale wypędzenia miały miejsce, a Erika Steinbach jest ikoną współczesnej walki o powszechną pamięć o nich...

- Apeluję, stosujmy polską terminologię: wysiedlenia, deportacje. "Wypędzenie" to określenie lansowane przez środowisko Eriki Steinbach.

- Zgoda. Objęły one znaczny procent niemieckiego społeczeństwa i mają miejsce w pamięci wielu niemieckich rodzin. Erika Steinbach stara się utrwalić tę zbiorową pamięć.

- Przez 40 lat, kiedy te emocje były o wiele żywsze, jakoś nikt ich nie upamiętnił.

- To samo można powiedzieć o Powstaniu Warszawskim. Placówka muzealna poświęcona temu wydarzeniu powstała dopiero z okazji 60. rocznicy jego wybuchu...

- Nie porównujmy czczenia przez Polaków Powstania Warszawskiego, które było aktem godziwym, z działaniem, które było dla Niemców bolesne - ale było konsekwencją zaburzenia europejskiego ładu, co poparła znaczna część niemieckiego społeczeństwa. A prościej: deportacje Niemców były wynikiem wojny, którą naród niemiecki rozpętał. Chodzi o zachowanie świadomości przyczynowo-skutkowej. Nie zapominajmy też, że deportacje nie były efektem chęci upokorzenia Niemców, lecz traktowano je po części jako odszkodowanie za utratę przez Polskę Kresów, a po części jako reparacje wojenne. Ludność, która zamieszkała na miejscu Niemców, nie wyobrażała sobie współżycia z ludnością niemiecką, co z kolei było efektem kontaktów z Niemcami w latach 1918-39, a później 1939-45. Proszę również pamiętać, że deportacje stanowiły jednocześnie amnestię w stosunku do bardzo wielu Niemców, którzy gdyby pozostali w Polsce, musieliby odpowiedzieć za swoje postępowanie podczas wojny.

- Co nie zmienia faktu, że na 101 tysiącach kilometrów kwadratowych zmieniła się sytuacja etniczna, kulturowa i polityczna. Łatwa czy trudna do opisania - jest to jednak historia.

- Dlaczego taki spór toczy się o muzealne uwiecznienie akurat tego elementu niemieckich cierpień? Niemieccy cywile ginęli od alianckich nalotów i podczas ewakuacji przed frontem, niemieccy jeńcy umierali w brytyjskich, amerykańskich i sowieckich obozach. Jak widać, nie działa tu wcale zasada: była śmierć, to musi być muzeum. Zawsze moim niemieckim rozmówcom mówię, że gdyby chcieli zrobić coś mądrego, powinni powołać muzeum ludzkiego losu, które pokazywałoby i uwiedzenie narodu przez Hitlera, i represje wobec niepokornych, i korzyści, jakie z hitleryzmu czerpało niemieckie społeczeństwo, i - jako podsumowanie - los wysiedlonych, który pokazuje, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę.

- Sebastian Bickerich stwierdził, że Erika Steinbach jest narodową psychozą Polaków...

- Niepokoi mnie traktowanie nas przez niemieckich polityków i dziennikarzy jako ludzi, których trzeba położyć na kozetce. Ci bardziej grzeczni mówią, że mamy obsesję, którą da się jednak wytłumaczyć, zaś ci bardziej zuchwali głoszą, że nie ma dla niej usprawiedliwienia. Nie, Polacy mają prawo postrzegać Erikę Steinbach jako postać, która zepsuła stosunki polsko-niemieckie i która w bardzo sprytny sposób umie grać na nucie urażonej niemieckiej godności narodowej.

- Inny niemiecki polityk, który zmierzyłby się z problematyką wypędzeń, mógłby liczyć na większą przychylność Polaków?

- Erika Steinbach uczciwie sobie zapracowała na to, jaki stosunek mają do niej Polacy. Podam przykład byłego prezydenta Niemiec, Horsta Koehlera, który urodził się w 1943 roku na Zamojszczyźnie. Nikt w Polsce nie widzi w nim symbolu zła. Dlaczego? Dlatego, że mimo, że urodził się na terytorium Polski, nie czuje się wypędzonym i rozumie dramat, który przeżywali mieszkańcy Zamojszczyzny. To, że Erika Steinbach uważa się za wypędzoną, to są już kpiny.

Piotr Semka

Publicysta "Rzeczpospolitej"

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki