Kiedy w ubiegłym roku sierżant sztabowy Radosław Ś. (+38 l.) zaczynał służbę, nie przypuszczał, że razem z kolegą uratują życie desperata. - 5 września o godz. 20.30 dyżurny poinformował ich o mężczyźnie, który grozi, że się zabije – informował asp. Piotr Szczepaniak, oficer prasowy tamtejszej policji. Po dotarciu na miejsce policjanci usłyszeli, że mężczyzna nagle zamilkł. Wyważyli wówczas drzwi i rzucili się na pomoc wisielcowi. Jeden z policjantów podniósł go, a drugi błyskawicznie odciął linę. Desperat nie oddychał, ale uratowała go szybka reanimacja. - Niesienie pomocy daje nam wielką satysfakcję i sprawia, że jesteśmy dumni z noszenia munduru - mówili wtedy zgodnie policjanci.
Niestety nie minął nawet rok, a Radosław Ś. sam targnął się na własne życie. Zastrzelił się w domu, posługując się służbową bronią. – Policjantem był świetnym, ale często kłócił się z rodziną – mówią ci, którzy go znali. Sprawą jego śmierci zajmuje się prokuratura, która chce znaleźć odpowiedź na pytanie, co popchnęło go do tak dramatycznego kroku (osierocił on czwórkę małych dzieci). – Broń została zabezpieczona do badań balistycznych. Zabezpieczyliśmy również ślady biologiczne i proch – mówi Maciej Meler z Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wlkp.