- To normalna rodzina, żadna patologia - podkreślają sąsiedzi państwa K. - Matka Grześka jest pielęgniarką, a ojciec to złota rączka. Wszystko potrafi zrobić. Dach naprawi, płytki położy. I z tego żyje. Grzesiek mu pomagał. Spokojny, robotny chłopak - wyliczają.
- Ale kawaler. Czarny, przystojny. Dziwne, że w tym wieku jeszcze sobie nikogo nie znalazł - dodają inni. Czyżby kryła się w tym stwierdzeniu sugestia, że Grzegorz K. był nieprzystosowany? Tego w Zębie głośno nikt nie powie. Może dlatego, że rodzina K. sprowadziła się tu zaledwie kilka lat temu. Wcześniej mieszkała kilka wiosek dalej. - Oni tu się mało udzielali - kwitują mieszkańcy Zębu.
Tragedia wydarzyła się w miniony poniedziałek. Grzegorz wyjątkowo wcześnie wrócił z pracy. - Szef podwiózł go samochodem do domu. - Sąsiadka wskazuje na schludny budynek stojący przy głównej ulicy. - Nikogo tam wtedy nie było, bo brat Grześka jeszcze ze szkoły nie przyszedł - dodaje.
Niewiele czasu minęło do momentu, gdy Grzegorz K. znów ukazał się sąsiadom. Ale tym razem na jego widok ludzie wpadali w popłoch. Mężczyzna był półnagi, w rękach ściskał dwa długie noże i co chwila wbijał je sobie w ciało. Krew tryskała na wszystkie strony, a on szedł przed siebie, jak gdyby chciał, żeby ujrzało go jak najwięcej osób. Gdy doszedł do sklepu, był już całkiem unurzany we krwi. Tam na oczach przerażonych sąsiadów podciął sobie gardło i padł. Długo leżał na środku drogi, bo bano się do niego podejść.
Co skłoniło Grzegorza K. do publicznego samobójstwa? Tę zagadkową sprawę od kilkudziesięciu godzin usiłuje wyjaśnić prokuratura. - To nie pierwsza taka tragedia w tej rodzinie. Coś podobnego już się kiedyś u nich zdarzyło - wzdycha osoba blisko związana z państwem K.
Zobacz: Makabra w Świdniku. Lekarz rozstrzelał rodzinę i siebie. Przez hazard?