Rosja uświadomiła UE, że gazociąg północny musi powstać

2009-01-20 3:00

- To Putin spowodował zaostrzenie konfliktu z Ukrainą - uważa rosyjski ekspert z Moskiewskiego Centrum Carnegie Nikołaj Pietrow.

"Super Express": - Rosja i Ukraina podpisały umowę w sprawie wznowienia dostaw gazu. Czy rzeczywiście jest to koniec konfliktu?

Nikołaj Pietrow: - Aby odpowiedzieć na to pytanie, muszę sięgnąć do genezy konfliktu. Władze Rosji oraz Gazprom przygotowywały się do starcia z Ukrainą od dawna. To zresztą nic dziwnego, gdyż co roku w styczniu powraca sprawa przedłużenia umowy na dostawy gazu dla Ukrainy i opłat za jego tranzyt. Teraz jednak doszedł do tego nowy czynnik, jakim jest brak stabilizacji politycznej na Ukrainie. Dwaj najważniejsi gracze - prezydent i premier - w obliczu zbliżających się wyborów przez dłuższy czas nie byli w stanie podjąć decyzji, która zażegnałaby konflikt. Efektem tej konkurencji jest paraliż władzy - a to wiąże ręce, nie pozwalając osiągnąć kompromisu. Tym razem również Rosja - prócz corocznych konfliktów między Gazpromem a ukraińskimi partnerami - postanowiła raz na zawsze rozwiązać ten problem.

- W jaki sposób?

- Wciągając w ten konflikt Unię Europejską. Z jednej strony chcieliśmy uczynić z UE kontrolera i pośrednika w naszych relacjach gazowych, z drugiej przekonać do alternatywnych dróg transportu rosyjskiego gazu, zwłaszcza budowy gazociągu Nord Stream.

- Na co liczyła strona rosyjska?

- Do tej pory Unię Europejską niezbyt interesowało, z czyjej winy dochodzi do przerw w dostawach gazu. Teraz - zgodnie z rosyjskim planem - UE włączyła się do procesu rozwiązania tego sporu. To powinno pozytywnie wpłynąć na sytuację na Ukrainie - złagodzić objawy paraliżu władzy. Osobiście dość wysoko oceniam zdolności negocjacyjne i otwartość na kompromis ukraińskich liderów. Tylko bieżąca rozgrywka między nimi nie pozwala na to, aby ktoś pierwszy powiedział: "Tak, zgadzamy się na wyższe ceny gazu albo na niskie opłaty za jego tranzyt bądź uczestnictwo Gazpromu w kontroli ukraińskiej sieci przesyłowej". Ukraina nie chciała się na to zgodzić, żeby nie wyglądało to na uleganie Rosji. Kiedy jednak do negocjacji dołączyła Unia Europejska, sytuacja uległa zmianie. Ukraiński polityk, który potrafi znaleźć wyjście z sytuacji, przestał wyglądać na zdrajcę narodowych interesów.

- Na ile działania Gazpromu to zwykły biznes, a na ile element politycznego szantażu? Wiadomo przecież, że Ukrainę toczy nie tylko kryzys polityczny, ale również bardzo silny kryzys ekonomiczny.

- Jest dwóch monopolistów gazu: Gazprom będący monopolistą w wydobyciu gazu, i państwo ukraińskie będące monopolistą w tranzycie tego surowca. Po obu stronach widzimy elementy szantażu. Trudno jest mi jednak powiedzieć, na ile to wychodzi poza ramy praktyki dopuszczalnej w biznesie. Wydaje mi się, że Gazprom - zarówno w kwestii projektu Nord Stream, jak i wcześniej projektu alternatywnej nitki przez terytorium Polski - proponuje rozwiązania opłacalne dla Unii Europejskiej, gdyż zakładają one dywersyfikację dostaw.

- Tak, dywersyfikację, ale przecież wciąż będzie to rosyjski gaz, tylko dostarczany różnymi drogami...

- Nie polemizuję z tym, o czym się mówi w Unii - że trzeba szukać dostawców poza Rosją, że uzależnienie od jednego dostawcy z jednego kraju nie jest bezpieczne. Są to rozmowy słuszne. Ale proszę się zgodzić, że jeżeli Unia uzyskuje znaczną część energii dzięki gazowi z Rosji - tak jest obecnie i w przyszłości też tak będzie, niezależnie od pozyskania innych dostawców - to Gazprom i Unia powinny być jednomyślnie zainteresowane tym, aby istniało jak najwięcej gazociągów. Wtedy unikniemy takich sytuacji, że do części państw gaz w ogóle nie dociera.

- Jakie były żądania strony rosyjskiej wobec Ukrainy?

- Do niedawna wydawało mi się, że te dość wysokie propozycje cen zaprezentowane przez stronę rosyjską stronie ukraińskiej w wysokości około 450 dolarów za 1000 metrów sześciennych są, nazwijmy to, zaproszeniem do targowania się. W końcu miało to prowadzić do kompromisu, czyli ustalenia ceny początkowej - około 250 dolarów. Teraz jednak moja ocena sytuacji zmieniła się. Gazprom poniósł duże straty w wyniku obecnego konfliktu gazowego - finansowe i te związane z reputacją, dlatego w perspektywie po roku 2009 nie zgodził się na powrót do cen sprzed wybuchu konfliktu. Powiązaliśmy cenę za gaz z wysoką ceną za tranzyt, którą pobiera Ukraina.

- Ale Ukraina będąc w stanie kryzysu ekonomicznego - skoro teraz nie ma pieniędzy na rosyjski gaz, tym bardziej może nie podołać jeszcze większym obciążeniom...

- Kiedy idzie pan do sklepu, sprzedawca nie pyta się, ile ma pan na koncie, nie daje również zniżki temu, kto jest biedniejszy. Może pan kupić albo nie kupić. Jeżeli ma pan problemy finansowe, może pan szukać różnych wariantów wyjścia z tej sytuacji. Ukrainie i Białorusi Gazprom zawsze proponował wariant wspólnej kontroli systemu przesyłowego gazu. Ukraina jednak chce być niezależna i nie zgadza się na to. Mając możliwość płacić mniej - budując wspólny projekt biznesowy z Gazpromem - rezygnuje z tego. Rosyjskie władze nie mogą teraz - w takiej sytuacji - sprzedawać Ukrainie gazu po niskich cenach i tłumaczyć obywatelom Rosji, że ich budżet, który również cierpi z powodu kryzysu, będzie miał mniej pieniędzy, gdyż Ukraina ma problemy.

Nikołaj Pietrow

Ekspert z Moskiewskiego Centrum Carnegie

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki