Rząd będzie musiał załatać dziurę, podnosząc podatki

2009-09-07 4:00

Znaczenie i konsekwencje rozmiarów dziury budżetowej dla Polaków, specjalnie dla "Super Expressu" komentuje prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP

"Super Express": - Rząd ogłosił, że deficyt budżetowy przekroczy 52 mld zł. To rekord w dziejach naszego kraju.

Prof. Krzysztof Rybiński: - Ta kwota nie jest zaskoczeniem. Problemy, które ją wywołały, były znane już od grudnia 2008, choć publicznie, w mediach rząd upierał się, że deficyt będzie niższy. Z danych przesłanych wówczas do Komisji Europejskiej wynikało jednak, że przy spadku tempa wzrostu do 0-1 proc. można się spodziewać właśnie ponad 50 mld zł deficytu w budżecie i ponad 80 mld w całym sektorze finansów publicznych. Warto podkreślić, że mogło być jeszcze gorzej, gdyby wyniki gospodarcze były gorsze.

- Jakie konsekwencje niesie dla zwykłych Polaków aż tak duża dziura budżetowa?

- Deficyt oznacza zadłużenie, które trzeba będzie kiedyś spłacić. I nie da się tego zrobić bez podniesienia podatków. W przeliczeniu na kieszeń przeciętnego dorosłego Polaka oznacza to ok. 3 tys. zł. W ciągu kilku lat średnio każdy z nas będzie musiał taką kwotę dodatkowo oddać państwu ze swoich dochodów. A mówimy tylko o deficycie z jednego roku. Utrzymany przez kolejne lata będzie oznaczał kolejny uszczerbek w portfelu każdego Polaka. Oznacza to nie tylko mniejsze zarobki po opodatkowaniu. Oznacza też mniej pieniędzy na rozwój, a coraz więcej na obsługę długu.

- Premier Tusk obiecywał, że podniesienia podatków nie będzie.

- Wszyscy wiedzą, że podwyżka podatków jest w Polsce nieunikniona. Być może przed wyborami nie będzie podniesienia podatków ze względów politycznych. Ale cóż z tego, skoro nastąpi to zaraz po wyborach. Być może nie będzie ich w przyszłym roku, ale jeszcze dotkliwsze czekają nas później. Nawet jeżeli w pierwszej chwili nie będą to te najbardziej widoczne, jak PIT czy VAT, to poznikają ulgi, zostaną podniesione rozmaite opłaty. Choć oficjalnie rząd nie nazwie tego wzrostem podatków.

- Z jednej strony rząd cieszy się z tego, że recesja omija Polskę. Z drugiej kompletnie zawodzi w walce z deficytem. Czy rząd Tuska radzi sobie z kryzysem, czy też nie?

- Z kryzysem radzi sobie polska gospodarka. Jedyna w Europie oparła się recesji. Sytuacja w finansach publicznych, za które odpowiada rząd, jest jednak więcej niż zła. Jest dramatyczna. Problem Polski jest bowiem głębszy niż w przypadku deficytów w kilku innych krajach. Tam dziura budżetowa jest taka jak u nas, ale są to państwa, które znajdują się w głębokiej recesji. Ich PKB spadło nawet o 3 proc. Tymczasem Polska ma te kłopoty w sytuacji, w której rozwój gospodarczy jest na plusie! Z jakim dramatem mielibyśmy do czynienia, gdyby recesja pojawiła się i u nas? Pokazuje to, jak źle prowadzona jest od wielu lat polityka państwa.

- Do zmiany sytuacji potrzebne byłyby reformy. Politycy zawsze mówią, że rok wyborczy nie jest najlepszym czasem na takie decyzje. W Polsce niemal zawsze mamy jakiś rok wyborczy…

- Politycy mówią nawet, że dobrym okresem do reform jest pierwszy rok po wygranych wyborach. Wiele razy słyszeliśmy taką retorykę. Pomijając fakt, że zazwyczaj na retoryce się kończy i do reform nie dochodzi, to Polski niestety nie stać na takie polityczne kalkulacje. Na marnowanie kolejnych 2-3 lat w każdej kadencji. Powinniśmy zacząć wymagać od naszych reprezentantów w parlamencie, żeby zaczęli się w końcu kierować interesem Polski, a nie sondażami i zaleceniami PR-owców.

- Widzi pan szanse na zmianę takiego podejścia?

- To kwestia woli. Stan finansów państwa znajduje się w rękach 561 ludzi, czyli posłów, senatorów i prezydenta. Nie tylko rządu. I to w ich rękach leży decyzja, czy na przykład zdecydują się na rozwiązanie problemu KRUS lub wcześniejszych emerytur, czy też nie. Właśnie w takich sytuacjach jak dziś, gdy mamy potężną dziurę budżetową, można sobie wyobrazić porozumienie ponad podziałami, które zdecydowałoby się na przekierowanie źle pomyślanych wydatków na takie, które wspierają rozwój. Na przykład odbierając kilka miliardów zł z KRUS i przekazując dokładnie tę samą kwotę na podniesienie poziomu kształcenia dzieci na wsiach. Trudno zrozumieć, że takie dyskusje w ogóle się nie toczą. Oczywiście nadal możemy topić pieniądze w KRUS, który nie ma żadnego wpływu na to, czy sytuacja ludzi na wsi się poprawi.

- Inicjować reformy musi jednak rząd, nie opozycja. W dziedzinie finansów publicznych nie chciał się tego podjąć chyba żaden. Łącznie z gabinetem Tuska.

- Faktycznie, nie ma działań, które wskazywałyby na chęć zmiany struktury finansów państwa. Pozostała ona tak samo zła jak przed 15 czy 10 laty. Wydajemy zbyt wiele na źle adresowaną pomoc socjalną, a zbyt mało na wydatki inwestycyjne. Mało kto wie o tym, że ponad 80 proc. środków wydawanych na pomoc socjalną trafia wcale nie do tych, którzy jej potrzebują! Zamożnym Polakom dofinansowujemy leki i remonty domów, choć tego wcale nie potrzebują. To są zmarnowane pieniądze. W tym samym czasie pieniądze nie docierają do naprawdę ubogich, których dzieci chodzą często głodne. Polska wydaje też minimalne kwoty na badania i edukację, szczególnie wczesną, która często decyduje o rozwoju młodego Polaka. Ktoś w końcu musi to zrozumieć.

Krzysztof Rybiński

profesor Szkoły Głównej Handlowej, członek Rady Programowej Polskiego Forum Obywatelskiego, były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki