Tłumaczenie pijanego woźnicy: To nie ja piłem, tylko koń!

2014-02-13 3:00

Co za niewdzięczna bestia! Nie dość, że Marek G. (38 l.) z Rum pod Szczytnem (woj. warmińsko-mazurskie) spił się jak bela i spowodował wypadek, powożąc bryczką, to jeszcze próbował winę zrzucić na swego... konia. - To nie ja piłem, to on - tłumaczył policjantom.

Koń by się uśmiał! Gdyby Maciek (6 l.), wierzchowiec pana Marka, umiał mówić, na pewno wygarnąłby właścicielowi, co o nim myśli. A policjantom by zeznał, że jego pan to zwykły pijus.

Tego dnia Marek G. wlał w siebie prawie litr wódki. Ledwo wgramolił się na bryczkę, chwycił lejce i głośno cmoknął. To był sygnał dla jego wiernego konia Maćka, by ten zawiózł go do domu. Powóz, do którego był zaprzężony koń, ruszył w drogę do Rum. Pijany woźnica zupełnie nie wiedział, co się wokół niego dzieje.

Czytaj: Wodne potwory, czyli zdjęcia psów pod powierzchnią wody [ZDJĘCIA]

Nic dziwnego, że po kilku minutach doszło do wypadku. Bryczka nie ustąpiła pierwszeństwa na skrzyżowaniu i wóz uderzył w nadjeżdżające auto. Gospodarz przebudził się ze snu i... pogonił konia, uciekając z miejsca wypadku. - Wio, Maciek! Szybciej! - wykrzykiwał. Po dwóch godzinach policjanci znaleźli śpiącego w obórce Marka G. Alkomat pokazał u gospodarza prawie 3,5 promila alkoholu. A jego tłumaczenie osłupiło policjantów.

- Jego zbadajcie, to nie ja piłem, to koń pił - stękał. Na nic się to nie zdało. To nie Maćkowi, ale Markowi G. grozi grzywna za spowodowanie wypadku.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki