TYLKO U NAS! Byłem kurierem wnuczkowej mafii

2017-02-16 6:00

Myślał, że złapał Pana Boga za nogi. Student Błażej (26 l.) nagle dostał świetnie płatną pracę. Jako kurier jeździł po kraju i odbierał od starszych ludzi koperty pełne pieniędzy. Twierdzi, iż nie wiedział, że pracuje dla wnuczkowej mafii. Zorientować się miał dopiero, jak pewnego dnia zatrzymała go policja. Siedział w więzieniu, a teraz spłaca ogromne długi, bo sąd kazał mu oddać ofiarom wyłudzoną fortunę. Za to na wolności ciągle pozostaje Arkadiusz Ł. (49 l.) ps. Hoss, człowiek, który wymyślił tzw. metodę na wnuczka i za ukradzione emerytom pieniądze kupił sobie ferrari, wyłożył mieszkanie złotem i opłacił najlepszych adwokatów, dzięki którym od lat unika odsiadki.

Jego historii nie opisujemy, bo zrobiło nam się go żal. Nic nie zmieni faktu, że - świadomie czy nie - uczestniczył w ohydnym procederze okradania biednych emerytów w całym kraju. Ale jego opowieść pomaga zrozumieć skalę zbrodniczej organizacji, znanej jako mafia wnuczkowa. Organizacji, na której czele stoi zdaniem prokuratury Arkadiusz Ł. ps. Hoss.

W 2012 roku Błażej rzucił studia i chciał odmienić swoje życie. - Dałem ogłoszenie, że szukam pracy. Odezwał się do mnie mężczyzna z dziwnym akcentem. Mówił, że reprezentuje firmę handlującą używanymi autami. Miałem odbierać pieniądze oraz dokumenty. Obiecał mi 4 tysiące miesięcznie - opowiada w szczerej rozmowie z "Super Expressem".

- Pojechałem pod Łódź, tam czekała starsza pani, która dała mi kopertę z pieniędzmi. W środku były 2 tysiące złotych, za które kazano mi wypożyczyć auto. I tak się zaczęło. Przez ponad rok zwiedziłem całą Polskę, odbierając od ludzi koperty z pieniędzmi. W środku było zazwyczaj od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych, najwięcej naliczyłem 55 tysięcy - zdradza Błażej.

- Czasami te spotkania były pod bankiem, czasem pod domem, innym razem w kawiarni. Byli to starsi ludzie. Pytali: "To pan?", wciskali pieniądze do ręki i kazali szybko jechać. Nie było żadnych rozmów. Myślę, że mogłem zrobić nawet z 500 takich kursów. Koperty woziłem do Poznania lub Konina, odbierał je zawsze ten sam gość w arafatce. Mojego szefa nigdy nie widziałem, kontrolował mnie przez telefon - opowiada.

17 stycznia 2014 roku pojechał znów w okolice Łodzi. - Przed dom wyszła kobieta z kopertą, a za nią wybiegło dwóch mężczyzn. Mieli broń i krzyczeli. Zacząłem uciekać, a kiedy mnie dopadli, zrozumiałem, że to nie bandyci, tylko policja. Dopiero wtedy do mnie dotarło, w co jestem zamieszany - mówi ze wstydem.

Błażej D. trafił do aresztu. Przez 7 miesięcy odmawiano mu widzeń, a prokurator nawet nie chciał słuchać o wpłaceniu kaucji, żeby mógł wyjść zza krat. Został skazany na dwa lata więzienia. Musi też oddać ofiarom 220 tysięcy złotych, które odebrał dla wnuczkowej mafii.

- Jak przeczytałem w gazecie, że człowiek, dla którego zapewne pracowałem, nie trafił nawet do aresztu, ogarnęła mnie wściekłość. Gdzie jest sprawiedliwość? "Hoss" ją sobie może kupić, zatrudniając najlepszych adwokatów. A ja do końca życia będę spłacał długi, żeby on mógł pławić się w luksusach. Jest mi wstyd, że brałem w tym udział - stwierdza z goryczą.

Dziś sąd rozpatrzy zażalenie na brak aresztu dla "Hossa". Czy uzna, że szef wnuczkowej mafii powinien trafić za kraty i tam czekać na proces w Poznaniu? Czy policja jest w stanie go znaleźć, skoro od tygodnia nie stawia się na dozór?

Nie warto ryzykować

- Przypadek tego człowieka pokazuje, że nie warto ryzykować - mówi kom. Agnieszka Hamelusz z Centralnego Biura Śledczego Policji. - Najczęściej wpadają te osoby, które odbierają od emerytów pieniądze. Kończą z zarzutami i wyrokami, co przekreśla szanse na znalezienie później dobrej pracy. A pieniądze, nawet jeśli trafiły one gdzieś dalej, trzeba później oddać. Można zostać z długami na całe życie.

Zobacz także: Miał prawie 4 promile we krwi. PROWADZIŁ samochód!

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki