Jego historii nie opisujemy, bo zrobiło nam się go żal. Nic nie zmieni faktu, że - świadomie czy nie - uczestniczył w ohydnym procederze okradania biednych emerytów w całym kraju. Ale jego opowieść pomaga zrozumieć skalę zbrodniczej organizacji, znanej jako mafia wnuczkowa. Organizacji, na której czele stoi zdaniem prokuratury Arkadiusz Ł. ps. Hoss.
W 2012 roku Błażej rzucił studia i chciał odmienić swoje życie. - Dałem ogłoszenie, że szukam pracy. Odezwał się do mnie mężczyzna z dziwnym akcentem. Mówił, że reprezentuje firmę handlującą używanymi autami. Miałem odbierać pieniądze oraz dokumenty. Obiecał mi 4 tysiące miesięcznie - opowiada w szczerej rozmowie z "Super Expressem".
- Pojechałem pod Łódź, tam czekała starsza pani, która dała mi kopertę z pieniędzmi. W środku były 2 tysiące złotych, za które kazano mi wypożyczyć auto. I tak się zaczęło. Przez ponad rok zwiedziłem całą Polskę, odbierając od ludzi koperty z pieniędzmi. W środku było zazwyczaj od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych, najwięcej naliczyłem 55 tysięcy - zdradza Błażej.
- Czasami te spotkania były pod bankiem, czasem pod domem, innym razem w kawiarni. Byli to starsi ludzie. Pytali: "To pan?", wciskali pieniądze do ręki i kazali szybko jechać. Nie było żadnych rozmów. Myślę, że mogłem zrobić nawet z 500 takich kursów. Koperty woziłem do Poznania lub Konina, odbierał je zawsze ten sam gość w arafatce. Mojego szefa nigdy nie widziałem, kontrolował mnie przez telefon - opowiada.
17 stycznia 2014 roku pojechał znów w okolice Łodzi. - Przed dom wyszła kobieta z kopertą, a za nią wybiegło dwóch mężczyzn. Mieli broń i krzyczeli. Zacząłem uciekać, a kiedy mnie dopadli, zrozumiałem, że to nie bandyci, tylko policja. Dopiero wtedy do mnie dotarło, w co jestem zamieszany - mówi ze wstydem.
Błażej D. trafił do aresztu. Przez 7 miesięcy odmawiano mu widzeń, a prokurator nawet nie chciał słuchać o wpłaceniu kaucji, żeby mógł wyjść zza krat. Został skazany na dwa lata więzienia. Musi też oddać ofiarom 220 tysięcy złotych, które odebrał dla wnuczkowej mafii.
- Jak przeczytałem w gazecie, że człowiek, dla którego zapewne pracowałem, nie trafił nawet do aresztu, ogarnęła mnie wściekłość. Gdzie jest sprawiedliwość? "Hoss" ją sobie może kupić, zatrudniając najlepszych adwokatów. A ja do końca życia będę spłacał długi, żeby on mógł pławić się w luksusach. Jest mi wstyd, że brałem w tym udział - stwierdza z goryczą.
Dziś sąd rozpatrzy zażalenie na brak aresztu dla "Hossa". Czy uzna, że szef wnuczkowej mafii powinien trafić za kraty i tam czekać na proces w Poznaniu? Czy policja jest w stanie go znaleźć, skoro od tygodnia nie stawia się na dozór?
Nie warto ryzykować
- Przypadek tego człowieka pokazuje, że nie warto ryzykować - mówi kom. Agnieszka Hamelusz z Centralnego Biura Śledczego Policji. - Najczęściej wpadają te osoby, które odbierają od emerytów pieniądze. Kończą z zarzutami i wyrokami, co przekreśla szanse na znalezienie później dobrej pracy. A pieniądze, nawet jeśli trafiły one gdzieś dalej, trzeba później oddać. Można zostać z długami na całe życie.
Zobacz także: Miał prawie 4 promile we krwi. PROWADZIŁ samochód!