Kiedy tuż po wyborach prezydenckich przez Białoruś zaczęły przetaczać się masowe protesty opozycji, milicja brutalnie rozprawiała się z manifestantami. Potwierdzono kilka ofiar śmiertelnych, obrażenia odniosły setki osób. Świat zobaczył zdjęcia zakrwawionych ludzi i robione z ukrycia filmy pokazujące milicjantów bijących bezbronnych demonstrantów. A teraz okazuje się, że rannym opozycjonistom odmawiano nawet pomocy medycznej! Tak twierdzi Yury Sirash, dyrektor oddziału intensywnej terapii w Szpitalu Ratunkowym w Mińsku.
W wywiadzie udzielonym portalowi Svaboda opowiada, że w Mińsku karetkę pogotowia ratunkowego może tak naprawdę wezwać do rannego demonstranta tylko milicja. Ci lekarze, którzy opatrywali ofiary milicji na własną rękę, byli bici i aresztowani. OMON nie patrzył nawet na znak Czerwonego Krzyża. Medykom de facto zabrania się wyjazdów do poszkodowanych przez służby, a kiedy już jakiś ranny trafi do szpitala, jest w strasznym stanie. Sirash opowiada o ranach postrzałowych, obrażeniach zadanych pałkami i granatami. To między innymi z powodu aresztowań lekarzy zaczyna brakować personelu w szpitalach.