Pectus w centrum świata

2013-11-22 14:47

Młodzi, zdolni, przystojni i stawiający wszystko na jedna kartę. Po co? By osiągnąć sukces! Czterej bracia, w tym bliźniacy, Tomasz, Maciej, Marek i Mateusz Szczepanikowie, w 2011 roku postanowili połączyć swoje siły. Efekt był piorunujący. Ich pierwszy wspólny album "Siła braci" zyskał status złotej płyty. Wiedzą już, że muszą trzymać się razem, bo tylko tak mogą zdobyć świat! Redakcji "Super Expressu" opowiadają, jak to jest, gdy się tworzy rodzinny zespół. Powiedzieli nam również, jakie były początki ich drogi muzycznej...

- Zespół Pectus istnieje od 2005 roku. Jednak dopiero dwa lata temu połączyliście rodzinne siły. Powiedz, jak do tego doszło, że zdecydowaliście się na podobny krok.

Tomasz Szczepanik: - Sam zainicjowałem powstanie zespołu Pectus, bez braci, bo... oni wtedy byli jeszcze za młodzi (śmiech), żeby ze mną grać. Stworzyłem grupę z innymi muzykami i tak zapoczątkowałem istnienie marki. Nie było to komfortowe, ponieważ z każdym rokiem skład zespołu się zmieniał. Zmieniali się muzycy, inni grali na koncertach, inni nagrywali w studiu. Wreszcie przyszedł czas na największą przemianę. I na ewenement w historii muzyki, bo w naszym kraju nie ma zespołu, w którym na scenie występują czterej bracia, w tym bliźniacy.

- Czyli to ty wpadłeś na pomysł, żeby stworzyć rodzinną kapelę?

- Tak, dokładnie. Jestem najstarszy i to ja musiałem podjąć tę trudną decyzję. Nasi rodzice od najmłodszych lat dbali o to, żebyśmy mieli muzyczne wykształcenie. Dlatego wiedziałem, że kiedy zaproszę moich braci do zespołu, będę pracował z prawdziwymi fachowcami. Wiedziałem, że każdy z nas jest uzdolniony muzycznie. Dlatego postawiliśmy na rodzinę i to nie tylko na zdjęciu (śmiech).

- A jak wspominacie okres, kiedy byliście jeszcze dziećmi? Czy wówczas wszystko układało się po waszej myśli?

- Pochodzimy z biednej i skromnej rodziny. W domu nigdy się nie przelewało... Był jeden pokój i kuchnia, ubrania noszone po sobie, dźwiganie wody z piwnicy oraz brak centralnego ogrzewania. Chyba dlatego każdy z nas zna wartość życia, ma respekt i szacunek dla drugiego człowieka. Jednak nasi rodzice dbali zawsze o to, żebyśmy mogli na siebie liczyć w potrzebie. Wyrobili u nas poczucie niesamowitej więzi emocjonalnej. Nie potrafimy się na siebie boczyć i kłócić między sobą.

- Nie wierzę, że jako dorastający chłopcy nie skakaliście sobie do gardeł!

- Nawet jak dochodziło do drobnych sprzeczek, to zawsze kończyły się one bardzo szybko. Załatwialiśmy sprawy konfliktowe i zapominaliśmy o problemie.

- A teraz, kiedy tworzycie razem zespół, jak rozwiązujecie konflikty?

- Nie rozwiązujemy ich, po prostu ich nie mamy. Żyjemy w zgodzie. A nawet kiedy dojdzie do sprzeczki, to są to bardzo konstruktywne wymiany zdań...

- Spędzacie dużo czasu ze sobą. Nawet na wakacje jeździcie razem. Nie jesteście zmęczeni ciągłym przebywaniem wspólnie?

- Nie. My po prostu zostaliśmy tak wychowani, żeby być razem i naprawdę nam to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, miło spędzamy czas.

- Mieszkacie razem?

- Nie, teraz już nie. Na początku jak zaproponowałem pracę swoim braciom, mieszkaliśmy wszyscy razem u mnie w mieszkaniu. Na podłodze były rozłożone materace. Nam to zupełnie nie przeszkadzało, bo wiedzieliśmy, że mamy jasno określony cel. Teraz każdy z nas ma swoje lokum i tworzy własne gniazdko.

- Jest to wasza pierwsza trasa koncertowa w Stanach. Jakie wrażenia zrobił na tobie Nowy Jork?

- No cóż, nie będę chyba oryginalny, gdy powiem, że Nowy Jork jest niesamowity! Tu ma się wrażenie, że jest się naprawdę w centrum świata. Świetnie się stało, że możemy tu pobyć kilka dni. Udało nam się nawet spełnić jedno z naszych marzeń: tuż po przylocie poszliśmy na "Upiora w Operze" na Broadway. To było naprawdę niesamowite przeżycie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki