Po śmierci męża jestem kaleką

2012-07-27 21:01

Zuzanna Kurtyka – wdowa po śp. Januszu Kurtyce, prezesie Instytut Pamięci Narodowej, który zginął w Katastrofie Smoleńskiej – już wkrótce wraz ze swoimi synami Pawłem i Krzysztofem będzie gościła w Chicago. Czytelnikom „Super Expressu” zdradza o czym będzie rozmawiać z chicagowską Polonią i jak wygląda jej życie dwa lata po stracie ukochanego męża.

„Super Express”: – Co panią sprowadza ponownie do Chicago?
Zuzanna Kurtyka: – Moja poprzednia wizyta u was była bardzo uroczysta,  obecna będzie bardziej robocza. Nigdzie tak wspaniale mnie nie przyjmowano i nie goszczono jak zrobiła to chicagowska Polonia w rocznicę tragedii w Smoleńsku. Nasza obecna wizyta to ważna sprawa, przez wielkie „S”. W czasie moich spotkań z Polonią będę mówić o moim mężu i o innych ludziach, którzy zginęli 10 kwietnia 2010 roku w prezydenckim samolocie. Będę przypominać o ich ideach, o pracy i służbie dla Polski. Jest to zadanie, które pojmuję jako obowiązek moralny. Jest to tym bardziej ważne, gdyż oni wszyscy nie mogą już niestety przemawiać w swoim imieniu, i ktoś musi to zrobić za nich.

Polonia jest bardzo podzielona, ma pani tu nie tylko samych zwolenników...
– Właśnie bardzo bym chciała, by moja chicagowska wizyta pomogła w zintegrowaniu podzielonych środowisk polonijnych. Mam nadzieję, że jeśli będziemy razem dyskutować na tych spotkaniach to dojdziemy do porozumienia, bo przecież jeśli wspólnie będziemy potrafili walczyć o takie wartości jak naród, ojczyzna, honor, godność człowieka i uczciwość to tę walkę wygramy.

Do Chicago przylatuje pani także, ze swoimi synami...
– Tak. Mimo tego, że od tej tragedii minęły już dwa lata, to ciągle nie potrafię przełamać w sobie tego lęku przed zostawieniem moich synów samych. Szczególnie kiedy lecę tak daleko, za ocean. Dlatego jestem ogromnie wdzięczna Klubowi Gazety Polskiej w Chicago 2 za to, że zaprosił nas do Chicago. I za pośrednictwem „Super Expressu” chciałabym bardzo im  podziękować.

Jak wygląda pani życie w dwa lata po odejściu męża?
– Moje życie jest teraz, po prostu bardzo smutne. Chociaż nie brakuje mi w nim bardzo wielu ważnych celów, to tak naprawdę bez mojego męża ­życie
straciło dla mnie sens.

Mówi się, że czas ponoć leczy rany....
– Trudno jest mi się na ten temat wypowiadać, bo każdy ma swój własny próg wrażliwości. Na pewno mijający czas, „przytępia” nieco ból po stracie. Ale czy tępy, ciągły ból jest łatwiejszy do zniesienia niż ten ostry? Dużo też zależy od tego w jakich okolicznościach traci się bliską osobę. Ja po śmierci męża czuję się tak jakbym straciła dużą część siebie samej. Tak jakby coś we mnie umarło na zawsze. Tego może nie widać gołym okiem, kiedy się na mnie patrzy, ale ja naprawdę czuję się tak jakbym była kaleką. Muszę się nauczyć z tym kalectwem żyć.

W kim miała pani największe oparcie w tych trudnych momentach?
– To dla mnie bardzo trudne pytanie, gdyż w swej odpowiedzi nie chciałabym nikogo urazić, bo tak wiele osób pomagało mi w trudnych chwilach. Odpowiem więc, że w nikim, bo ci, którzy byli dla mnie największym oparciem już nie żyją. Ważne, żebym ja teraz była oparciem dla paru osób i dla siebie samej. Chcę godnie dożyć do swej śmierci. Na tyle godnie, by moje dzieci były ze mnie dumne.

Nie myślała pani o tym, by na nowo ułożyć sobie z kimś życie? Jest pani przecież piękną kobietą...
– Dziękuję bardzo za komplement, ale póki co to głównie podobam się kobietom, a one nie są w moich preferencjach. A tak na poważnie, to układanie sobie życia – jak to pani określiła – z kimś, nie zależy od tego czy jest się ładną czy nie. Dla mnie musi istnieć przede wszystkim świat wspólnych wartości, wspólnych marzeń i wierzeń. Inaczej to „życie z kimś” bardzo szybko traci sens. A mój świat, moich wartości skończył się mniej więcej na latach dwudziestych XX wieku. Janusz był także z tego świata. I nie wydaje mi się by ktoś taki jak On jeszcze przetrwał.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki