Polacy nie mogą się otrząsnąć po przejściu huraganu Sandy

2012-11-12 21:32

Minęły ponad dwa tygodnie od nadejścia huraganu Sandy, jednak dla wielu osób powrót do normalności będzie bardzo trudny i długi. Wśród poszkodowanych przez żywioł znalazła się Marzena Wojczulanis - polonijna działaczka społeczna – jedna z dyrektorów Polsko - Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej. Mimo tego, że obecnie nasza rozmówczyni jeszcze nie uporała się ze zniszczeniami jakie pozostał po sobie żywioł, pani Wojczulanis postanowiła na łamach „Super Expressu” podzielić się doświadczeniami, których nigdy nie zapomni.

Rockaway – dzielnica, w której mieszka pani Wojczulanis została doszczętnie zniszczona. - Ten dzień pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Dokładnie pamiętam - było około 7 wieczorem - kiedy woda zaczęła się wlewać nam do domu. W krótkim czasie ulice i wszystkie domy w pobliżu zostały zalane. Średnio, każdy dom był zalany na wysokość 8 stóp. Woda z zatoki spotkała się z wodą z oceanu, co spowodowało, że cały półwysep Rockaway, w tym Broad Chanel i Breezy Point, znalazł się pod wodą. Większości domów została doszczętnie zniszczona – mówi Wojczulanis.- Siła wody była tak olbrzymia że deptak, który ciągnął sie wzdłuż plaży został całkowicie zdewastowany - praktycznie nic po nim nie zostało. Mało tego, jego elementy rozniosły się po całej dzielnicy, niszcząc domy i ogrody. Część deptaka znalazła się u mojego sąsiada w ogrodzie – opowiada Wojczulanis. - Jednak woda, która wdarła się na ulice i do domów mieszkańców nie była jedynym problemem. Okazuje się, że zakład energetyczny LIPA, który dostarcza prąd w okolicy, nie wyłączył na czas zasilania, co spowodowało ogromne spięcia i transformatory jeden po drugim zaczęły się palić. W wyniku tego zaniedbania spłonęło ponad 100  domów na Rockaway Park, Broad Channel i Breeze Point. Ciężko jest sobie wyobrazić tragedię ludzi, którzy musieli się ewakuować ze swoich domów w tak niebezpiecznych warunkach.  – mówi Wojczulanis.

Poszkodowani zostali pozostawieni bez pomocy

Według naszej rozmówczyni władze miasta niewystarczająco otoczyły opieką poszkodowanych przez kataklizm, jaki przeszedł przez metropolię. - Najgorsze jest to, że zostaliśmy zostawieni sami sobie - przez kilka dni od nadejścia nawałnicy nie docierała do nas żadna pomoc. Jedynie policja i straż pożarna, były obecne. Jednak oni swoją uwagę w większości skupiali tam gdzie szalał pożar – mówi Wojczulanis.

Pomoc nadeszła zbyt późno

Mieszkańcy, którzy zostali zalani przez wodę musieli długo czekać, aż ktokolwiek się nimi zajmie. – Dopiero tydzień po przejściu żywiołu dojechały do nas pierwsze transporty z wodą. Wówczas dotarły do nas ubrania, jedzenie i różne potrzebne do podstawowego funkcjonowania rzeczy. Po tygodniu od nadejścia huraganu zaczęto dopiero wywozić śmieci, które zalegały na ulicach  – opowiada Wojczulanis. – W momencie kiedy nadciągnęły tuż po huraganie mrozy, większość z nas w dalszym ciągu była pozbawiona prądu, ciepłej wody i ogrzewania – dodaje Wojczulanis. - Dopiero w niedzielę 11 listopada, zobaczyłam pierwszy raz samochody miejskie, które wypompowały niektórym mieszkańcom wodę z piwnic. Do tej pory radziliśmy sobie sami, a nie wszyscy mieli pompy czy generatory prądu żeby usunąć zalegającą wodę z domów. Wojsko dopiero w ubiegły piątek „podarowało” benzynę – opowiada Wojczulanis. Od niedzieli na dobre służby porządkowe wzięły się do pracy i pomagają poszkodowanym z Rockaway – Do tej pory musieliśmy sobie sami radzić z ogromem zniszczeń jakie poczynił huragan Sandy – kończy Wojczulanis.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki