SE: - Na jakim etapie jest sprawa Anny?
Janina Maciejewska: - Na obecną chwilę utknęła w martwym punkcie. Przyjechaliśmy, aby dowiedzieć się czegoś więcej o śledztwie w sprawie zaginięcia naszej córki. Z Polski ciężko jest to zrobić, bo przecież nieobecni nie mają racji. Z tego co wiem, dalej trwają poszukiwania. Policja uważa, że trzeba znaleźć ciało Anny. A my mamy nadzieję, że ona żyje. Współpracujemy z policją, niestety mąż Ani zdecydowanie jej odmawia, unika również kontaktu z nami.
- Widzieliście się państwo z wnukiem?
- Kontakt z Andrew został nam niemalże całkowicie uniemożliwiony przez zięcia. Wnuka widzieliśmy przez kilkanaście minut. Obecnie zięć pojechał do swej rodziny do innego stanu. Mimo tego, iż nasza córka posiada w USA dwa domy, zabroniono nam zatrzymywania się w nich. Dzięki wsparciu i gościnności jej przyjaciół i zupełnie obcych ludzi mamy możliwość zatrzymania się w pobliskim hotelu. Wraz z mężem wyrażamy ogromną wdzięczność wszystkim zaangażowanym w poszukiwania naszej córki Anny.
- Czy Ania miała małżeńskie kłopoty?
- Ostatni raz była z mężem w Polsce na ubiegłoroczne święta Bożego Narodzenia i nie było między nimi żadnych kłótni. Wszystko było w porządku, panowała rodzinna atmosfera. Czasem tylko mówiła, że mąż jest bardzo dyktatorski, a ona nie pozwalała mu na to. Była samodzielna, ambitna i lubiła postawić na swoim. Byli małżeństwem od 11 lat. Po 7 przyszedł na świat długo wyczekiwany synek.
- I wtedy coś zaczęło się między nimi psuć?
- Trochę tak. Ania czuła się lekko odsunięta na dalszy plan. Mąż zaczął kochać ich synka bardzo zaborczą miłością. Sprzątał, gotował, przewijał go. Czasem Ania czuła się w domu niepotrzebna. Mówiłam jej, że powinna się cieszyć, że mąż jej pomaga, ale jej się to nie bardzo podobało, bo czuła, że mąż chce przejąć jej rolę.
- Dochodziło do awantur?
- Właśnie nie, zięć zawsze dusi wszystko w sobie, potrafił się tygodniami do córki nie odzywać. Ona była inna, mówiła dużo o swoich uczuciach. Ale nigdy nie skarżyła się na swoje małżeństwo. A może nie chciała nas obarczać swoimi kłopotami.
- Myśli pani, że mogła uciec, gdzieś się ukryć albo targnąć się na swoje życie?
- Nie! Ania była bardzo odpowiedzialną i racjonalną osobą. Miała bardzo dobrą pozycję zawodową. Na pewno nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego swojemu ukochanemu synkowi czy nam. Córka bardzo nas kocha i mamy dobre relacje. Bardzo często rozmawialiśmy.
- Co mówi policja?
- Nic nowego. My nie chcemy nikogo oskarżać, od tego są władze. W sprawie prowadzone jest śledztwo. Działa też prywatny detektyw. My w najbliższą niedzielę wracamy do Polski.