Dziedziniec ratusza przygotowany na kolejną akcję szczepień

i

Autor: Magdalena Witt-Ratowska Dziedziniec ratusza przygotowany na kolejną akcję szczepień

Epidemia zelżała, popyt na szczepienia zmalał, a rząd (nie) wie, co robić

2021-07-03 9:38

W rządowym przekazie lepiej brzmi, gdy podaje się liczbę zaaplikowanych pierwszych dawek niż akcent kładłoby się na liczby ukazujące w pełni zaszczepionych. Nie tak dawno ludzie prawie bili się o szczepionki, a gdy epidemia w statystyce dziennej obniżyła się do stanu sprzed roku, to rząd musi zachęcać do szczepień, jak tylko się da. Czy tylko to coś da?

Coś, z pewnością. Czy jednak przyniesie taki efekt, jaki planowano, gdy ruszyła akcja Narodowego Programu Szczepień przeciw COVID-19? A zakładano, że – jak w marcu obwieścił premier – do końca sierpnia zaszczepieni będą wszyscy chętni. Problem w tym, że w marcu chętnych było więcej niż szczepionek, a w lipcu jest zgoła na odwrót. Ministerstwo Zdrowia, epidemiolodzy, wirusolodzy i – podkreślmy to – politycy (choć nie wszyscy) również apelują, by się szczepić, bo to najszybszy sposób na uzyskanie tzw. odporności stadnej. Zdaniem (z kwietnia) prof. Miłosza Parczewskiego, zakaźnika i członka Rady Medycznej przy premierze, zaszczepienie 70 proc. populacji Polaków może nie wystarczyć, by osiągnąć próg odporności zbiorowej. Specjalista uważa, że przechorować lub zaszczepić musi się nawet 90 proc. populacji. Jako, że zarażonych teraz jest niewielu, to narzędziem do uzyskania tej odporności są szczepienia. I tu, by sparafrazować klasykę: „Warszawa, mamy problem!”.

Prof. Andrzej Matyja: Szczepmy wszystkich chętnych [Super Raport]

Decydenci by go rozwiązać, albo: starać się rozwiązać, imają się takich narzędzi i sposobów, które można z pełnym przekonaniem określić, używając języka dyplomatycznego, jako co najmniej kontrowersyjne. Na początku realizacji Programu (od końca grudnia 2020 r.) i przez kilka kolejnych miesięcy rząd, jego przedstawiciele, pełnomocnicy itd. zapewniali społeczeństwo, że szczepienia przeciw COVID-19 są nie tylko bezpieczne (część społeczeństwa nie daje temu wiary), ale i dobrowolne oraz bezpłatne. Na początku grudnia premier podał, że „na szczepionki i akcję masowych szczepień przeciwko COVID-19 Polska wyda 5–10 mld zł”, a „szczepienie będzie indywidualną decyzją każdego dorosłego obywatela, będzie dobrowolne, ale powinno być wyrazem odpowiedzialności”.

Czy wypowiedzi ministra zdrowia w rodzaju, że jest gwarancja, iż szczepienia przeciwko COVID-19 będą bezpłatne do końca września nawiązując o pierwotnych zapewnień rządu? A jeśli tenże minister zdrowia mówi w rozmowie z „Super Expressem”, że: „Rozmawiamy o scenariuszach, żeby w pierwszej kolejności obowiązkowym szczepieniem objąć te grupy , które są najbardziej narażone na ciężkie konsekwencje zakażenia. Czyli mówimy tu o seniorach…”, to? No właśnie.

Dlaczego w tzw. przestrzeni publicznej coraz częściej mówi się, hipotetycznie, o wprowadzeniu mniej lub bardziej zakrojonego obowiązku szczepień i płatnego szczepienia (nie szczepionek, ale o tym za chwilę)? Jest jasne, że ktoś kto krytycznie ocenia poczynania rządu, jest przekonany, że rząd jest… Bez przesady, rząd swój rozum ma i pełną świadomość, że nawet, gdyby chciał, to nie może. Nie może wprowadzić obowiązkowych szczepień, a przynajmniej nie może tego uczynić, nawet gdyby mógł, przed końcem lata, a wtedy będziemy mieli IV falę epidemii. Owszem, w latach 60. gdy ospa prawdziwa dotarła do Wrocławia, to zaszczepiono, bez oglądania się na czyjeś „tak” lub „nie” wszystkich jego mieszkańców, a potem województw wrocławskiego i opolskiego. Gdyby dziś było to możliwe, to po wprowadzeniu takiego obowiązku przyszłość Zjednoczonej Prawicy jako siły rządzącej nie rysowałaby się optymistycznie.

A odpłatność za szczepienia? Zwolennicy tego rozwiązania powinni zastanowić się nad tym, co mówią. Dlaczego? Po pierwsze: unijne warunki prawne regulujące szczepienia tego zakazują, a powinni o tym wiedzieć. A nawet gdyby nie zakazywały, to z biznesowego punktu widzenia prezentują bzdurne teorie. Jeśli na coś, co jest za darmo, nie ma popytu lub jest on zbyt niski, to nie wzbudzi się go wprowadzając zań odpłatność. Trzeba przyznać, że założenia (komunistycznego) Planu 6-letniego były bliższe ekonomii niż rzeczona teoria. Nie polemizując zbytnio z nią trzeba stwierdzić, że szczepienia nie są darmowa, bo rząd kupił je z podatków obywateli, a nie własnych dochodów. Zwolennicy łagodnej wersji tego pomysłu uważają, że płacić powinno się za procedurę zaszczepienia. To między 60 a 100 zł za iniekcję wg cennika NFZ. Z równym powodzeniem i aprobatą można byłoby sprawić, że nauka w szkołach byłaby nadal bezpłatna, ale płaciłoby się za prąd i ogrzewanie.

Skoro rząd – parafrazując innego klasyka – „nie rżnie głupa”, to dlaczego sam głosi kontrowersyjne pomysły i daje pole dla części społeczeństwa wrzuconego do worka z napisem „antyszczepionkowcy”? Wytłumaczenie może być banalnie proste: bo chce niezdecydowanych skłonić do szczepienia, gdy są one „jeszcze” darmowe i dobrowolne. Ma nadzieję, że jeśli do tego dołoży loterię, to uda się osiągnąć odporność zbiorową przed kolejną falą SARS-CoV-2/COVID-19. Problem kolejny w tym, że od sam minister zdrowia powiedział, że IV fala może nadejść w II połowie sierpnia. To jest o co najmniej miesiąc wcześniej niż prognozowano jeszcze w czerwcu. Chyba, że… Rząd wie o czymś, czego nie wie społeczeństwo i stąd wykonuje działania tylko pozornie, dla niezorientowanego, bez ładu i składu…

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze artykuły