Ukrainiec zabił 11-letniego Antosia na pasach! Gnał jak szalony NOWE FAKTY

2014-04-18 20:23

Tragiczny wypadek na Żoliborzu! Rozpędzona toyota uderzyła z impetem w przebiegającego przez pasy 10-latka. Antoś J. (†11l.) na oczach swojego starszego brata przeleciał 20 metrów i upadł na krawężnik. Lekarze kilka godzin walczyli o jego życie, niestety, bez skutku. Kierowca Dmytro M. (24 l.) był trzeźwy. Zdaniem świadków gnał jak szalony i wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle.

Śmierć Antosia - NOWE FAKTY

Ten chłopiec miał przed sobą całe życie, które w brutalny sposób zostało przerwane. We wtorek wieczorem ministranci Antoś J.(+ 11l.) i jego brat Tadek (12 l.) wracali z kościoła pw. św. Jana Kantego na Żoliborzu. Do domu mieli około kilometra, ale postanowili wracać komunikacją miejską. Na skrzyżowanie Krasińskiego z Broniewskiego chłopcy dosłownie wlecieli, by tylko zdążyć na tramwaj. Nie zauważyli, że w ich kierunku jedzie rozpędzona toyota. Tadek zdążył wbiec na chodnik, ale Antoś wpadł prosto pod koła samochodu. Dziecko zmarło kilka godzin później w szpitalu.

Czytaj: Ofiary wypadku w Klamrach pod Chełmnem. Mieli przed sobą całe życie

- Kierowca samochodu był trzeźwy – zapewnia Robert Opas z Komendy Stołecznej Policji. Auto prowadził 24-letni Dmytro M., najprawdopodobniej na liczniku miał grubo ponad setkę. Mężczyzna twierdzi, że pozwolił sobie na takie szaleństwo, bo miał zielone światło. Co innego powiedział rodzicom mały Tadek. - Syn powiedział, że spojrzał kątem oka na sygnalizację i kierowca miał czerwone gdy wbiegli pasy – mówi pani Katarzyna, mama tragicznie zmarłego chłopca.

To jak naprawdę wyglądały światła w momencie wypadku będzie przedmiotem policyjnego śledztwa. Biegli będą musieli przejrzeć zapis z monitoringu i ustalić z jaką prędkością jechała toyota, bo ograniczenie w okolicach feralnego skrzyżowania wynosi 50 km/h. Niewykluczone, że odpowiedzialność będą musieli ponieść również rodzice ofiary. - Mogą odpowiedzieć za zaniedbanie, bo tak małe dzieci nie powinny same włóczyć się po mieście, szczególnie późno wieczorem – zdradził „Super Expressowi” jeden ze śledczych. Niestety, zanim sprawa się wyjaśni, mogą minąć długie miesiące.

Pirat drogowy zabił Antosia

Antoś J. (†11 l.) i jego brat Tadek (12 l.) o godz. 20 wyszli z cotygodniowego spotkania ministrantów w parafii św. Jana Kantego przy ul. Krasińskiego. Do domu mieli dosłownie jeden przystanek. Gdy byli na skrzyżowaniu z Broniewskiego, wbiegli na pasy, by złapać nadjeżdżający tramwaj. Wtedy doszło do tragedii.

- Tadek zadzwonił do mnie i powiedział, że Antosia potrącił samochód. Natychmiast pobiegłam na miejsce - opowiada mama chłopców. - Ten samochód był cały we krwi... - dodaje łamiącym się głosem.

Na miejsce przyjechała policja i pogotowie. - Kierowca toyoty był trzeźwy. Chłopiec w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala. Około godz. 3 w nocy zmarł - mówi Robert Opas z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji.

Jak doszło do tej tragedii? Najprawdopodobniej kierujący samochodem Ukrainiec Dmytro M. (24 l.) miał grubo ponad 100 na liczniku i nie zdążył wyhamować, gdy chłopcy wyszli na przejście. 12-letni Tadek twierdził także, że kierowca miał wtedy czerwone światło. Tę wersję zweryfikuje policyjne śledztwo.

Śmierć Antosia wstrząsnęła jego rodziną. W szoku są też znajomi ze szkoły i parafii, w której był ministrantem. - To był naprawdę dobry kolega. Będzie nam go brakowało - mówią koledzy z klasy Antosia.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki