40. rocznica pożaru w szpitalu psychiatrycznym w Bydgoszczy, w którym zginęło 55 osób

i

Autor: Shutterstock 40. rocznica pożaru w szpitalu psychiatrycznym w Bydgoszczy, w którym zginęło 55 osób

Pożar w szpitalu psychiatrycznym w Górnej Grupie. Ogień zabił 55 osób. Pacjenci umierali przywiązani do łóżek

2020-11-09 12:19

Prawie wszyscy pacjenci w szpitalu już spali. Wtedy to do dyżurki pielęgniarek wpadł pacjent z szałem w oczach. Krzyczał, że się pali. Pielęgniarki dobrze go znały. To piroman, który nieustannie widział ogień i sam podpalał. Nie potraktowały jego słów poważnie. Minęło kilka minut, zanim jedna z nich poczuła dym. Tych kilka minut mogło ocalić życie 55 osób.

POżar szpitala psychiatrycznego w Górnej Grupie

Właśnie minęła 40. rocznica tych tragicznych wydarzeń. To był jeden z najbardziej dramatycznych pożarów w Polsce. Wszyscy chcą o nim zapomnieć. Nikt nie chce o nim pamiętać. Tak brzmiał oficjalny komunikat rządowy władz PRL-u po tej ogromnej tragedii:

"Komisja rządowa pod przewodnictwem wicepremiera Stanisława Macha, powołana do ustalenia okoliczności pożaru w Górnej Grupie, należącej do Wojewódzkiego Zespołu Psychiatrycznego w Świeciu, informuje, że w wyniku ofiarnej pracy ludzi i sprawnie zorganizowanej akcji ratowniczej z 319 pacjentów uratowano 266 oraz nie dopuszczono do rozszerzenia się pożaru na cały budynek szpitala."

Ogień w szpitalu psychiatrycznym w Górnej Grupie zabił 55 pacjentów

Liczba ofiar jest przerażająca. Ogień zabił na pewno 55 osób. Nieoficjalnie wiadomo, że ofiar mogło być więcej. 26 zostało dotkliwie poparzonych. Do tego pożaru doszło w nocy z 31 października na 1 listopada w przepełnionym szpitalu psychiatrycznym. W niektórych salach było nawet ponad 50 pacjentów. Część z nich była przywiązana do swoich łóżek. To w nich spłonęli żywcem. Do tego koszmarnego w skutkach pożaru doszło w Górnej Grupie niedaleko Grudziądza. Szpitalne sale mieściły się na drugim i trzecim piętrze ogromnego pałacu. Przed pierwszą wojną światową należał on do siostry żelaznego kanclerza Otto von Bismarcka, Malwiny von Bismarck. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę pałac został zabrany siostrze kanclerza Niemiec, który nienawidził Polaków. Jego pierwszym właścicielem w wolnej Polsce został ulubiony oficer Józefa Piłsudzkiego, generał Kazimierz Sosnkowski. Ten po pięciu latach sprzedał budynek zakonnikom. To zakonnicy rozbudowali pałac i założyli w nim dom misyjny, seminarium, gimnazjum oraz dom rekolekcyjny.

Po wybuchu drugiej wojny światowej Niemcy odebrali pałac zakonnikom. Po wojnie budynek znów trafił w ręce kościoła, który był właścicielem pałacu do 1952 roku. Wtedy to władze postanowiły zlikwidować seminarium i zabrać pałac duchownym. Mogli oni przebywać w niewielkiej jego części.

Szpital psychiatryczny w Górnej Grupie

Pałac zamienił się w szpital psychiatryczny. Sale były na dwóch ostatnich piętrach Każde piętro składało się z czterech pomieszczeń: jednej wielkiej sali, w której było nawet sześćdziesięciu pacjentów i trzech mniejszych sal. Tłok w szpitalu psychiatrycznym w Górnej Grupie był ogromny. Trzeba zaznaczyć, że dla bezpieczeństwa pacjentów okna w salach były zaryglowane po to, aby pacjenci nie mogli z nich wyskoczyć.

W szpitalu była ogromna ilość pacjentów i mała liczba personelu. Pacjenci byli najczęściej ciężko chorzy. Nie chciały ich znać własne rodziny. Większość z nich nie wychodziła na przepustki ze szpitala. W lecznicy mieli mieszkać aż do śmierci. W tamtych czasach chorzy byli leczeni ogromnymi dawkami leków psychotropowych i elektrowstrząsami. Dramat jest tym większy, że Szpital w Górnej Grupie powinien zostać zamknięty po kontroli przeciwpożarowej w 1979 roku. Tak się jednak nie stało. Bo nie było miejsca w którym można było by umieścić chorych.

55 ofiar pożaru w szpitalu psychiatrycznym w Górnej Grupie

Noc dla pielęgniarek z 31 października na 1 listopada zapowiadała się spokojnie. Jeden z pacjentów dostał ataku padaczki, a drugi zmoczył się w łóżko, ale jak na prawie 400 pacjentów, to w szpitalu panował spokój. Pielęgniarki były młode. Cztery z nich tego lata skończyło liceum pielęgniarskie. Najstarsza z pielęgniarek miała za sobą już pięć lat pracy. Za oknami panował dotkliwy mróz. Było minus dziesięć. Wtedy to, z szałem w oczach, około 23:00 wpadł jeden z pacjentów z okrzykami, że się pali.

Piroman zobaczył ogień

Pielęgniarki bardzo dobrze znały tego pacjenta. Nie po raz pierwszy wszczynał alarm. To piroman, który wszędzie widział ogień. Jakiś czas przed tragicznym w skutkach pożarze w szpitalu, mężczyzna ten sam podpalił swój materac. Wcześniej podpalał co się dało.Minęło kilka minut zanim jedna z nich poczuła dym. Pielęgniarki pobiegły w stronę szpitalnych sal. Jedna z nich próbowała otworzyć drzwi do sali. Niestety klamka była już na tyle gorąca, że próba dostania się do środka nie powiodła się. Pielęgniarki słyszały jak chorzy jęczą i walczą o życie. Ale dymu było w korytarzu coraz więcej i więcej.

Ogień zabijał pacjentów przywiązanych do łóżek

Gdy udało im się wejść do niektórych sal, widok jaki zobaczyły był przerażający. Ich podopieczni przywiązani na noc do własnych łóżek, palili się żywcem. Reszta mężczyzn, zamiast uciekać z sali, chowała się pod metalowe łóżka, które pod wpływem ogromnej temperatury wyginały się niczym zrobione z plasteliny. Kilku chorych biegło po korytarzu, paląc się żywym ogniem i przeraźliwie krzycząc. Najbardziej posłusznych pacjentów udało się wyprowadzić i oddać w ręce strażaków.Chorzy, gdy ich wyciągnięto z ognia, wyrywali się i wbiegali do swoich sal, które płonęły, a oni w nich spędzali swoje życie. Dla nich to był dom. Nie chcieli go opuszczać. Strażacy musieli po nich wracać. I tak kilka razy.

Ciała spalonych pacjentów były niemal wszędzie

W jedne sal znaleziono 26 spalonych ciał. Większość leżała pod zamkniętymi drzwiami. Chcieli się wydostać z ogarniętego ogniem pokoju. Część pacjentów wciąż znajdowała się w swoich łóżkach. Byli do nich przywiązani pasami.Nie wszystkich zabił ogień. Niektórzy się zaczadzili. Innych zabiły toksyny. Część pacjentów, po tym jak wydostali się z płonącej pułapki, mieli zamarznąć na śmierć.

Ciała pękały ukazując wnętrzności

Temperatura w środku płonącego budynku była tak ogromna, że ich ciała popękały ukazując wnętrzności.Gdy ogień wreszcie ugaszono, zaczęto przeczesywać pogorzelisko. Ci, którzy to robili mdleli i wymiotowali. Widok był przerażający.

Za bezpośrednią przyczynę pożaru uznano nieszczelność przewodu kominowego, niedostrzegalną nawet dla doświadczonego kominiarza. Ogień miał się tam tlić nawet na kilka dni przed wybuchem pożaru. Iskra wydostała się z komina i upadła na ściółkę izolacyjną. Doszło do niezauważonego pożaru wewnątrz ścian, po czym ogień przepalił sufit i pożar rozprzestrzenił się na cały budynek.

Trumny z ciałami ofiar złożono w zbiorowym grobie szpitalnego cmentarza 11 grudnia 1980 roku. Bez tabliczek z nazwiskami, bez pomnika. Zabronił tego sekretarz partii ze Świecia. Pozwolono tylko, by na grobie widniała tablica "NN". Nikt nie został ukarany za śmierć 55 osób.

Pożar poddasza kamienicy przy ulicy Kościuszki w Grudziądzu

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki