Listonosz Leszek jechał do żony z bukietem róż. Koszmarny wypadek wszystko przekreślił

- Nie dojechał do mnie... - mówi przez ściśnięte gardło pani Barbara Kwietniewska (61 l.) z Jurek pod Morągiem (woj. warmińsko-mazurskie), patrząc na miejsce, gdzie jeszcze kilka dni temu życie stracił jej sąsiad, przyjaciel, i listonosz, któremu ufała przez 40 lat. Leszek R. (†58 l.) zginął tuż obok jej domu, na ruchliwej drodze z Ornety do Morąga. To trasa, którą znał lepiej niż własny dom. Ale właśnie tam, na zjeździe, które pokonywał setki razy, czekała na niego śmierć.

Super Express Google News

Listonosz Leszek wrócił z urlopu. Był gotowy do pracy. Kilka dni później zginął

58-letni Leszek R. wrócił niedawno z pielgrzymki do Ziemi Świętej. Był wypoczęty, uśmiechnięty i gotowy do pracy, którą kochał. Mimo że miał jeszcze jeden dzień urlopu, zgodził się wrócić wcześniej. - Kierowniczka go poprosiła, bo zastępstwo nie dawało rady. A on zawsze był pomocny. Zawsze mówił: „ludzie czekają” - wspomina w rozmowie z "Super Expressem" Antonina Andrzejewska (61 l.). Tego dnia miał w planie jeszcze kilka doręczeń. Kilkanaście listów. Parę emerytur. I bukiet róż dla żony Bożeny, która właśnie miała urodziny. Czekała z kolacją. Czeka do dziś.

Tragiczny wypadek pod Morągiem. Samochód Leszka zmiażdżony

Do tragedii doszło w biały dzień, na prostym odcinku drogi między polami, gdzie często dochodzi do wyprzedzania "na żyletki". 21-letni kierowca BMW, wracając z jednostki wojskowej w Morągu, zignorował kolumnę aut, zaczął wyprzedzać i nie zauważył skręcającego w lewo Leszka. Uderzenie było potężne. Opel listonosza został dosłownie zmiażdżony. - Usłyszałam huk. Przerażający, głuchy dźwięk, który wrył mi się w pamięć. Wybiegłam z domu i... nogi się pode mną ugięły - mówi pani Antonina, która była jedną z pierwszych osób na miejscu.

Scena jak z koszmaru: pogięte blachy, dokumenty rozrzucone po trawie, potwierdzenia odbioru targane wiatrem po polu. A w samochodzie - bukiet czerwonych róż. Ostatni prezent dla żony.

To nie był zwykły listonosz. To był ktoś, kto wiedział, kiedy zapukać. Kiedy tylko zapytać, a kiedy po prostu posiedzieć przez chwilę. Zawsze punktualny, zawsze ciepły. Mówił, że ta praca daje mu sens. Że ludzie go potrzebują. Nie tylko roznosił pocztę. Roznosił obecność. Człowieczeństwo.

- opowiada w rozmowie z "Super Expressem" pani Barbara.

Na miejscu tragedii płoną znicze

Leszek nie jeździł już rowerem jak dawniej, bo przesyłek było za dużo. Zwykłe paczki, listy z sądu, emerytury, nawet zamówienia z Chin. Dla każdego coś ważnego. Ale tego dnia do celu nie dotarł. Zginął dokładnie tam, gdzie kończy się asfalt i zaczyna szutrowa droga do domów starszych mieszkańców. Droga życia, jak mówili. Dla Leszka stała się drogą końca.

W miejscu tragedii mieszkańcy ustawiają znicze. Dwa kolory - żółty i czerwony. Biały krzyżyk i modlitwa. Jak ostrzeżenie. Jak pamięć. Jak ból. - Drogi Leszku, żegnaj - mówi stawiając znicze pani Antonina.

Kierowca zatrzymany, prokuratura bada sprawę

Leszek R. osierocił czworo dzieci. Prokuratura zatrzymała młodego kierowcę. Grozi mu do ośmiu lat więzienia. Ale dla tych, którzy znali Leszka, żadna kara nie cofnie czasu. — On nie był listonoszem. On był jakby naszą rodziną. I dziś tej rodziny nam po prostu brakuje - kończy cicho pani Antonina.

CZYTAJ TEŻ: Młody mężczyzna zginął na chodniku. Kierowca kompletnie pijany

Sonda
Czy na polskich drogach czujesz się bezpiecznie?
Wjechała na przejazd i stanęła. Świadek ruszył na pomoc
Siła Kobiet
WYPADEK samochodowy jednego, wyzwaniem dla wszystkich. SIŁA KOBIET

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki