Tragiczny wypadek na Żuławach. Samochód uderzył w drzewo
Dramat rozegrał się 13 grudnia tuż po godzinie 2 w nocy, zaledwie pół kilometra od wsi Rejsyty na Żuławach. Prosta droga, lekki zakręt, zero śladów hamowania. Zamiast skręcić, pojechali prosto w pień ogromnego drzewa. Huk musiał obudzić pół wsi.
− To była potworna siła. Samochód dosłownie wbił się w pień. Widzieliśmy tylko pogięte blachy, porozrzucane części i martwe psy − mówi świadek akcji ratunkowej.
Za kierownicą siedział Kamil Sz., który kilka dni wcześniej wrócił z Niemiec. Pracował na budowie, planował święta z rodziną. W piątek wieczorem, razem ze znajomym Marianem i jego synem, wsiedli do starego golfa i pojechali „na przejażdżkę”. Zabrali ze sobą dwa duże psy – labradora i mieszańca.
− Ten jeden pies nie znał Kamila. Może wskoczył na niego? Może go ugryzł? Pies był na kolanach Mańka, mogło go to zaskoczyć i spanikował − zastanawia się sąsiadka Mariana W.
− To była chwila. Może los. Może błąd. Może pies... Wszyscy zadajemy sobie takie pytanie! − dodaje.
Policja potwierdza: 40-latek nie miał prawa jazdy. Auto nie zatrzymało się nawet na moment, zero śladów hamowania. Strażacy długo walczyli, by wydobyć zakleszczonych ludzi z wraku. Psy nie przeżyły.
Na miejscu tragedii palą się znicze. Na drzewie, głębokie wgłębienie, jak blizna po koszmarze. Na ziemi leżą potłuczone szkło, ślady krwi i świeże kwiaty. Mieszkańcy wsi codziennie zatrzymują się przy tym pieńku. Milczą. Kiwają głowami. Pytają: jak to możliwe, że nie skręcili?
− Kamil był spokojnym facetem. Zawsze mówił, że jak nie ma prawa jazdy, to jeździ wolno i ostrożnie − mówi jeden z kolegów z wioski.
Marian przeżywał osobisty dramat. Ostatnio zostawiła go żona. Wyprowadziła się do Międzyzdrojów. Został sam z dorosłym synem. Pracował na budowie. Mieszkańcy mówią, że chciał się wyrwać, zapomnieć, odreagować. I właśnie tej nocy postanowili się przejechać. Daleko nie dojechali.
Najmłodszy, Szymon, siedział z tyłu z jednym z psów na kolanach. Cudem przeżył. Dziś leży w szpitalu w Elblągu, przeszedł poważną operację. Jego stan, mimo upływu tylu dni jest nadal ciężki.
Śledztwo trwa. Policja analizuje każdą możliwość − od błędu kierowcy po nagłe wtargnięcie zwierzęcia, czy alkohol. Czy któryś z psów naprawdę ugryzł Kamila i doprowadził do tragedii? Może nigdy się tego nie dowiemy.