Koronawirus na Śląsku. 2-letnie dziecko zakażone. Szokująca relacja matki: BURDEL!

i

Autor: Pixabay.com Koronawirus na Śląsku. 2-letnie dziecko zakażone. Szokująca relacja matki: BURDEL!

Koronawirus na Śląsku. 2-letnie dziecko zakażone. Szokująca relacja matki: BURDEL!

2020-05-21 8:06

Anna P. pochodząca z górniczej rodziny z Rybnika zamieściła na Facebooku dramatyczny wpis, który został już udostępniony setki razy przez mieszkańców województwa śląskiego. Relacjonuje w nim, jak potraktowano jej rodzinę, gdy pojawiło się podejrzenie, że jej 2-letnia córeczka została zarażona koronawirusem. - Nikt nie ponosi odpowiedzialności za ten burdel? - pyta. Na rezultat badań czekali bardzo długo, a ostatecznie dziecko miało wynik pozytywny. Szczegóły są szokujące!

Pani Anna P. z Rybnika pochodzi z górniczej rodziny. Jej mąż pracuje na kopalni. Gdy okazało się, że jej 2-letnia córeczka zaraziła się koronawirusem, pojawił się strach. Ale to, co spotkało rodzinę rybniczanki później, przelało czarę goryczy. Jak pisze pani Anna, "coś pękło i postanowiłam opisać, jak wygląda pomoc dla górników i ich rodzin". Jej wpis na Facebooku udostępniony został setki razy przez mieszkańców, a opisywane w nim szczegóły szokują.

Koronawirus na Śląsku. Wstrząsające szczegóły relacji rybniczanki

- Dzisiaj coś pękło i postanowiłam opisać, jak wygląda pomoc dla górników i ich rodzin, zwłaszcza, kiedy moja 2-letnia córeczka znalazła się wreszcie w szpitalu jednoimiennym w Raciborzu - tak zaczyna się post pani Anny.

Opisuje w nim tak: "Zacznijmy od początku. Mąż pracuje na kopalni. 5 maja dowiedział się, że ma kwarantannę (pracował z osobą, która ma wynik dodatni na covid-19). Cóż, jak trzeba to trzeba. Do 19 maja jakoś czas zleci. Jeszcze myśl, że nawet jak będzie plus u nas to może bezobjawowo. Z piątku na sobotę (8-9 maja) nasza córeczka zaczyna gorączkować, nikt inny nie miał żadnych objawów. Założyliśmy, że może jakaś wirusówka, zwłaszcza, że oprócz niewielkiego rozwolnienia nic się nie działo. Oczywiście, zaznaczmy, że z sanepidu w Rybniku nadal nikt się z nami nie skontaktował. Dodzwonić się do nich to „cud nad Wisłą”.

Podajemy ibuprofen i paracetamol na zmianę. W sobotę oprócz naszej 2-latki, gorączkują 4-letni syn i 11-miesięczna córka. Niepokój rósł, ale jeszcze bez paniki, ponieważ nie było podstaw sądzić, że to coś więcej niż tzw. 3-dniówka. W międzyczasie nadal staramy się skontaktować z sanepidem. W niedzielę nad ranem gorączka naszej dwulatki wynosi 40,2 – pozostałe dzieci bez gorączki. Dzwonimy na 112. Po usłyszeniu, że jesteśmy na kwarantannie, połączono nas z ratownikiem medycznym. On uświadomił nam, że nawet nie jesteśmy zgłoszeni, że jesteśmy objęci kwarantanną. Po rozmowie zalecił wsadzić córkę do wanny i schładzać dolewając letniej wody oraz dzwonić na szpital w Rybniku. Oczywiście dzwonimy, przecież mamy kwarantannę i powinni nam pomóc. Odbiera lekarz pediatra dzieci młodszych, przedstawiam się, mówię, co się dzieje z dziećmi, a zwłaszcza z córką".

Koronawirus na Śląsku. Lekarz mówił w tle: "córka ma objawy"

Dalej pani Anna pisze tak: "Słyszę, jak w tle lekarz mówi, że córka ma objawy, a do mnie, że mamy zbijać gorączkę. Jakby się pogorszyło dzwonić do szpitala w Rybniku lub dzwonić do szpitala jednoimiennego. Nie zapomnijmy dodać, że pojawia się pytanie czy już mamy wyniki wymazu. Widocznie lekarza nic nie zaniepokoiło. Decyzja, że jak nie będzie wyboru, łamiemy kwarantannę i jedziemy od razu do Raciborza do szpitala. Cały czas mąż próbuje dodzwonić się do rybnickiego sanepidu. Wow! Udało się. Mąż informuje panią co się dzieje, pani zbiera dane, dostajemy nr telefonów do szpitali jednoimiennych w Tychach i Raciborzu.

Mamy czekać na wymazobus, ma być zaraz w poniedziałek. O ironio gorączka zaczyna spadać, a w poniedziałek popołudniu córka ma 36.6. O my naiwni pomyśleliśmy, że 3-dniówka i panika niepotrzebna. Oczywiście, kontakt z sanepidem utrudniony, a wymazobus przyjeżdża we wtorek. Wymaz pobrano od całej rodziny. W poniedziałek i wtorek córeczka miała 36.6 i pomyśleliśmy, że już po wszystkim. Zwłaszcza, że u nikogo z domowników nic się więcej nie działo. W środę córeczka zaczyna polegiwać, niepodobne do niej, kto ma dwulatka ten wie. Temperatura 37,8 – a potem 36.6. Jednak nawet jak było 36.6 gorąca jak piecyk, oczy szkliste".

Koronawirus na Śląsku. "Patrzysz na swoje dziecko i już wiesz, że państwo ma człowieka na kwarantannie gdzieś"

Relacja pani Anny jest kontynuowana: "Pokazuje jednak na majteczki i że ją boli. Myślę, że może infekcja pęcherza, trzeba zrobić badania. Mąż próbuje nawiązać kontakt z sanepidem (setki prób). Czwartek, piątek tak samo. Dziecko poleguje, a później skacze jakby się nic nie wydarzyło. Cały czas dobijamy się o nasze wyniki, zwłaszcza o wynik córki. Z piątku na sobotę pojawia się grudkowata wysypka na nogach. Pierwsza myśl, czy coś zjadła, wypiła i ją uczuliło. Wieczorem zauważamy, że pod kolanami pojawiły się żyłki i na łydkach, jak żylaki u starszych osób. Temperatura 37,4 – córka marudna. W niedzielę rano dzwonimy do szpitala w Rybniku na oddział pediatrii. Oczywiście po informacji, że jesteśmy na kwarantannie, pada pytanie o wynik wymazu – nie mamy.

Cały czas staramy się skontaktować z sanepidem, albo zajęte, albo nie odbierają – kto dzwonił, ten wie. Dzwonimy do WSE w Katowicach z prośbą o pomoc, a następnym razem telefonicznie składamy skargę na sanepid w Rybniku. Za każdym razem, jak udało się nam dodzwonić, mąż informował, że z córką coś się dzieje. Odpowiedź, że rozumieją i wyników szukają. Tyle. Dzwonimy do szpitala jednoimiennego w Raciborzu. Jezu wreszcie ktoś chce nas wysłuchać i pomóc. Pani doktor przeprowadza 30 min wywiad na temat córki i pozostałych członków rodziny. Ale nie wiem czy wiecie, bo ja nie wiedziałam, nie mogła nam pomóc, bo szpitale jednoimienne zajmują się tylko pozytywnymi pacjentami. Zostaje nam bez wyników wymazów SOR lub pediatra w przychodni. Patrzysz na swoje dziecko i już wiesz, że państwo ma człowieka na kwarantannie gdzieś. Jednak trafiliśmy na lekarza z sercem".

Koronawirus na Śląsku. Silna gorączka u dziewczynki cały czas wracała

"Pomimo tego, że nie znamy wyników wymazów, dzwoni do nas w poniedziałek rano z pytaniem - co z córką. My już jesteśmy po konsultacji z naszym pediatrą (wysłałam zdjęcie wysypki na nogach). Kazał córkę kąpać w krochmalu, bo to uczulenie. Oczywiście, że wspomniałam, że była wysoka gorączka, a stan podgorączkowy się pojawia i znika i że żyłki na nodze. Mamy dzwonić jak się pogorszy. Kontakt z sanepidem jak wyżej, bez zmian – człowiek zadaje sobie pytanie po co oni są. Jak poinformowaliśmy panią doktor o zaleceniach kąpieli w krochmalu, powiedziała, że ona spróbuje zapytać o nasz wynik. Do końca życia będziemy jej wdzięczni. Bo nie wiem co zrobiła, ale o 15 w poniedziałek 18.05 dzwoni do nas sanepid. Pani poinformowała, że dostali telefon w sprawie naszej córki.

Zapytała dlaczego na 112 nie dzwonimy. Język niecenzuralny się pojawia – jak nie dzwonimy? Z temperaturą 40 stopni dostajemy zalecenia, to z 37,5 i krostkami na nogach ktoś się przejmie? Zdaniem pań karetka powinna była przyjechać, ale nie przyjechała, wyników nadal nie ma. Zaczyna się gorączkowe szukanie wyników córki. Nie ma i nie będzie. Decyzja sanepidu, że dziecko powinno zostać przebadane. Kierują nas (nie wiem dlaczego) do szpitala do Żor".

Koronawirus na Śląsku. "Jesteśmy na kwarantannie, ale musimy jechać z córką do szpitala!

"Kazali nam jeszcze poinformować policję w Rybniku, żeby problemów nie było. Dzwonię, przedstawiłam się i informuję, że jesteśmy na kwarantannie, a musimy jechać z córką do szpitala na badania. Oficer dyżurny KP w Rybniku odpowiedział, że mi nie wierzy, że mogę kłamać, każdy może zadzwonić, powiedzieć, że opuszcza kwarantannę. Stwierdził, że jak przyjedzie patrol to zrobi notatkę i będę się w sądzie tłumaczyć, dlaczego opuściłam kwarantannę. Nie zadał sobie trudu, żeby zapytać o co dokładnie chodzi. Podziękowałam i się rozłączyłam.

Co się wtedy czuje? Policja ponoć pomaga. Zero empatii i zrozumienia. Zanim wyjechaliśmy przyjechał patrol i ponownie zgłosiliśmy. O 16.00 byliśmy w Żorach przed izbą przyjęć. Rozmowa z lekarzem przez telefon. Decyzja pani doktor, że poszuka naszych wyników, mamy poczekać w aucie. Czekaliśmy 2,5 h".

Koronawirus na Śląsku. "Nikt ich nie chce, bo mogą zarażać"

Końcówka relacji mieszkanki brzmi tak: "Ludzie na kwarantannie są jak kukułcze jaja, nikt ich nie chce, bo mogą zarażać. O 18.30 wchodzimy, pobierają wymaz mnie i córce, robią badania, o 21 mamy wyniki. Krew i mocz ok., posiewy za 5 dni, a test na covid dnia następnego tj. 19.05. Podjęłam decyzję, że nie ma sensu zostawać w szpitalu – w wypisie: infekcja wirusowa i podejrzenie koronawirusa. Mamy kwarantannę, więc możemy czekać w domu, a nie w izolatce, zwłaszcza, że córka była żywa i kontaktowa. A jak wyjdzie plus to i tak czeka nas szpital jednoimienny.

O 22 jesteśmy w domu, temperatura 37,2. Nadszedł 19.05, ostatni dzień kwarantanny (o my naiwni). Kontakt z sanepidem – jak z sympatią, która cię olewa – trudny i ciężki, do tego wyników nadal brak. Około 10 gorączka córeczce skacze do 37,5 (rano 36.6) i do godziny 14 mamy 38.4. Nadal jesteśmy bez wyników. Nie ma ich. Kwarantanna przedłużona do 2.06 i ponownie przyjedzie wymazobus. Co się człowiekowi na usta ciśnie to każdy wie. Co to za instytucja, która gubi wyniki badań na chorobę zakaźną w czasach pandemii?! Odpowiedź pań, że przedłużą nam kwarantannę, testów nie ma i musimy mieć pobrany wymaz na nowo.

Do cholery nikt za to nie odpowiada? Nikt nie ponosi odpowiedzialności za ten burdel? Przecież my jesteśmy żywymi ludźmi, którzy robią wszystko, żeby uzyskać pomoc, bo jesteśmy zostawienie sami sobie. O 17.40 telefon ze szpitala, są wyniki. Ja mam wynik ujemny, ale nasza 2-letnia córeczka ma wynik dodatni. Podejmujemy decyzję, że jedziemy do szpitala w Raciborzu. Pani doktor ze szpitala w Żorach, dzwoni do szpitala w Raciborzu, miejsce jest, tylko musimy dojechać. Myśl, dzięki bogu, ktoś nam pomoże. Do sanepidu w Rybniku dzwoni szpital z Żor i szpital z Raciborza. Cud - telefon z sanepidu, z pytaniem o transport dla córki. Tłumaczenie, że nie ich wina, że testów nie ma. Karetka przyjechała po 21, córeczka została zabrana do szpitala jednoimiennego w Raciborzu. Wreszcie zostanie przebadana i otrzyma pomoc. Ze strony sanepidu ani razu nie padło słowo przepraszam.

Po co w ogóle Wy jesteście? Będąc na kwarantannie jesteśmy ludźmi 2 sortu. Ktoś powinien za to odpowiedzieć, że nasze pobrane wymazy przepadły i to wszystko tak długo trwało. System jest nieudolny i ludzie muszą sobie radzić sami. Dziękuję lekarzom z Raciborza i Żor. Gdyby nie lekarze z pasją nadal czekalibyśmy z córką w domu. Odpowiedzialnych brak".

Górnik ze Śląska szczerze o sytuacji w kopalniach

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki