Mysłowice. Mężczyzna czekał na pomoc na chodniku przed szpitalem. Nie otrzymał jej

i

Autor: Archiwym prywatne Mysłowice. Mężczyzna czekał na pomoc na chodniku przed szpitalem. Nie otrzymał jej

Mysłowice. Pana Marka i jego narzeczoną wypędzono ze szpitala przez COVID-a! "Straszono mnie policją"

2021-03-11 14:25

Wracamy do bulwersującej sprawy dotyczącej Mysłowickiego Centrum Zdrowia. Chodzi o 26-letniego mężczyznę, który czekał na pomoc przed szpitalem, ale go nie przyjęto. Powodem był fakt, że personel lecznicy zajmował się wówczas pacjentami z COVID-19. Sprawę nagłośniła jedna z użytkowniczek Facebooka. Udało nam się dotrzeć do pana Marka, 26-latka, który wówczas nie otrzymał pomocy od placówki, a także do pani Sabiny, narzeczonej mężczyzny, która prosiła personel o pomoc. Ich wersja różni się w kilku detalach od tej przedstawionej przez szpital.

Wszystko zaczęło się w środę 3 marca po południu. Pani Sabina Urban, mieszkanka Mysłowic, zauważyła, że przed miejscowym szpitalem czeka na pomoc 26-letni mężczyzna. - W pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie alkohol lub narkotyki wymieszane z wiosną przyniosły efekty. W kolejnej, że nawet jeśli, to co tak człowiek ma leżeć? Pójdę zapytam. Pan był trzeźwym, młodym człowiekiem, lat 26. Ból nie pozwolił mu dojść te parę metrów wyżej. Pobiegłam zatem do szpitala z myślą, że ktoś pomoże. Z drzwi wybiegała jego narzeczona. Biegała tak po całym naszym szpitalu już ponoć godzinę a na końcu została postraszona policją bo uznano że "zakłóca spokój" na pustej izbie przyjęć - opisała potem na Facebooku całe zajście. Poniżej zamieszczany treść całego posta.

Ostatecznie mężczyzna nie trafił do szpitala. Został przewieziony przez karetkę do placówki w Murckach. Dlaczego nie uzyskał pomocy w Mysłowickim Centrum Zdrowia? Tak całą sprawę tłumaczyła nam Urszula Urbanowicz, dyrektorka ds. lecznictwa w MCZ. - Pacjent chorował na rwę kulszową. Wiedział o tym od kilku dni. W ogóle nie było go w szpitalu. Po południu wbiegła tu jego narzeczona z informacją, że jej partnera boli kręgosłup i czy można go uratować. Zapytałam, gdzie on jest? Odpowiedziała mi, że gdzieś na ulicy. Dopytałam ją, czy leży. Stwierdziła, że nie. A w szpitalu był tylko jeden lekarz, czyli ja. Pacjent był bez zagrożenia życia i w takich przypadkach na ulicy pomocy zawsze udziela pogotowie. I to nie z Katowic, tylko z naszego podwórka, bo tutaj stacjonuje - tłumaczyła. Dodała, że w tym czasie zajmowała się chorymi na COVID-19 pacjentami i nie mogła wyjść na zewnątrz. - Rwa kulszowa to nie jest sprawa internistyczna, tylko neurologiczna - mówiła lekarka. Komentarz w tej sprawie zamieszczono na oficjalnym profilu placówki.

Nam udało się skontaktować z panem Markiem, 26-letnim mężczyzną, który wówczas nie otrzymał pomocy w mysłowickim szpitalu, a także z panią Sabiną, narzeczoną mężczyzny. Między wersją szpitala i relacją dwójki bohaterów są pewne rozbieżności. - Marek już znajdował się w szpitalu. Czekał przed windą. Pewna pani powiedziała mi, że mam jechać na poziom drugi. Nie wiem, czy to była pielęgniarka czy lekarka. W każdym razie udałam się na "dwójkę". Tam mnie wyrzucili. Było tam pięć kobiet. Jedna powiedziała mi, że tu nie można wchodzić. Druga straszyła policją. Powiedziałam, że mój narzeczony ma problemy z oddechem i bolą go plecy. Powiedziała, że jak plecy, to mamy się udać do szpitala numer dwa - mówi nam pani Sabina. - Mówiłam, że on nie umie oddychać i może się wszędzie zgłosić. To powiedzieli, że tutaj mają COVID-a - dodała.

Z relacji narzeczonej pana Marka wynika, że na wspomnianej "dwójce" znajdowały się pielęgniarki w zwykłych fartuchach, a wśród pacjentów przeważały starsze kobiety - Zwykłe pacjentki - twierdzi narzeczona pana Marka. - Po prawej stronie na drzwiach było napisane, że tam jest COVID. Ale to nie było to samo miejsce, gdzie byłam - dodaje. Kobieta wyszła z 26-latkiem przed szpital. Zadzwonili do do wskazanej im placówki, potem na pogotowie. Niczego nie udało się wskórać. Dyspozytor pogotowia miał znów skierować ich do Mysłowickiego Centrum Zdrowia. Kobieta poszła zatem z powrotem do placówki, z której przed chwilą ją wygoniono. - Poszłam tam kolejny raz i usłyszałam: "Znowu ty przyszła? Jeszcze raz to zadzwonię na policję - relacjonuje pani Sabina. Wybiegła znowu z placówki. Szukała jeszcze pomocy w przychodni, ale tam powiedziano jej, że ma zadzwonić po pogotowie.

Karetka przyjechała dopiero wtedy, gdy wspomniana na początku artykułu Sabina Urban poprosiła o pomoc dyspozytora. Lekarze zabrali pana Marka do placówki w katowickich Murckach. Tam uzyskał pomoc. Czy to byłą rwa kulszowa? - Niczego takiego nie stwierdzono - mówi nam pani Sabina, narzeczona mężczyzny. - Ta pani go nie widziała, nie dotknęła, więc nie mogła stwierdzić, co mu jest - dodała.

- Wypisałem się ze szpitala, mieli tam nadmiar ludzi. Udałem się do swojego lekarza do przychodni. Stwierdził, że mam COVIDA - to z kolei słowa pana Marka. 26-latek był takim obrotem spraw mocno zdziwiony. W najbliższym czasie będzie miał zabieg, przejdzie także rehabilitację.

Sprawą pana Marka zainteresował się już Rzecznik Praw Pacjenta.

Wojciech Korda walczy o życie

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki